Kotek na ulicy

Pewnie kojarzycie ulotkarzy – ludzi wciskających wam do rąk papier, którego nie chcecie. Nierzadko ubranych w odblaskowe kamizelki, kurtki z logiem szkoły językowej czy ze stelażem na plecach, do którego przyczepiony jest baner reklamowy. Zazwyczaj omijacie ich szerokim łukiem, ręce chowacie głęboko w kieszenie, a wzrok kierujecie w drugą stronę. Ja natomiast zawsze biorę ulotkę, uśmiecham się i rzucam krótkie “dzięki”. Och, i najważniejsze! Wyrzucam broszurkę dopiero gdy jestem poza polem widzenia osoby, która mi ją wręczyła. Co sprawiło, że zauważam ulotkarzy? Sprzedaję makulaturę po okazyjnych cenach? Pytam samą siebie co w mojej sytuacji zrobiłby Jezus? GORZEJ! Sama stałam po drugiej stronie barykady i wiem, że nie jest to takie proste zajęcie.

Po pracy na infolinii zostało mi tylko jedno – przekonanie, że mogę zarabiać podczas roku akademickiego.  Uznałam, że ulotki to dobry pomysł, gdyż zaczynało się robić ciepło na dworze i przecież… to żadna filozofia. Problemy zaczęły się już przy poszukiwaniu oferty. Ogłoszenia zaczynające się od: “PILNIE SZUKAM” oraz “DOBRA PŁACA”  okazywały się pomyłką, gdyż oferowano, uwaga, 5 zł (BRUTTO) za godzinę. 12 zł netto można było uzyskać tylko reklamując sexshopy, więc ostatecznie skusiłam się na ofertę pośrednika pracy – 10 zł brutto. Miałam stać 3 godziny dziennie w centrum Poznania i rozdawać książeczki reklamowe apteki. Godziny wskazane przez panią pośrednik nijak mi nie pasowały, ale powiedziała iż nie mają znaczenia: “nie ważne o której pani przyjdzie, ważne żeby stać te 3 godziny.”

Kiedy zgłosiłam się do apteki po swój przydział papierów sprzedawczyni ofuknęła mnie:

– Przecież miała być pani o 11:00!

– Zaznaczyłam przy podpisywaniu umowy, że godziny mi nie pasują i że przyjdę o 13:00. Powiedziano mi, że nie będzie problemu.

– Mhmmm? Na pewno. – spojrzenie rzucone spod okularów nie pozostawiało wątpliwości, że mi nie wierzy. Ostatecznie jednak podała mi ciężką reklamówkę wypchaną papierem i zaczęła się moja oszałamiająca kariera ulotkarza.

Pierwsza godzina jakoś zleciała, przy drugiej siatka trzymana w ręku ciążyła mi coraz bardziej, trzecia to dramat i odliczanie sekund do końca. Dodatkowo pogoda się popsuła – słońce zniknęło i zaczęło kropić. W jednej ręce reklamówka, w drugiej ulotki, na parasol brakowało mi kończyn. Ku mojemu zdziwieniu zazwyczaj ludzie brali broszurki, ale kilka razy ktoś mnie opieprzył, że “przecież już wziął i czemu daję znowu” – no przepraszam, że nie pamiętam miliona osób które przewijają się przez centrum. Zabawnie reagowali obcokrajowcy, początkowo omijali mnie ze zdziwioną miną (no tak, co w tym kraju można dostać za darmo na ulicy?), a potem wracali  i z uśmiechem przyjmowali ulotkę siląc się na nasze polskie “dziękuję”.

Prawdziwy ból zaczął się na drugi dzień – zakwasy w ramionach, rękach, nogach i niemożność wstania z łóżka (szacunek dla starszych osób stojących pół dnia). Dodatkowo po każdej trzygodzinnej zmianie musiałam kupić kawę żeby nie zasnąć na wykładzie.

Praca z ulotkami męczyła mnie i nudziła, nie miałam siły na nic. Płaca zupełnie nie rekompensowała mojego zmęczenia, więc porzuciłam to zajęcie i zaczęłam szukać czegoś innego…

Tekst: M. Chudziak (Blue Bird)
Foto: ThePixelman

Tekst pierwotnie opublikowany na #niespie.com