Od kinowej premiery VII części Gwiezdnych Wojen do ich ukazania się na DVD minęło kilka miesięcy. Emocje opadły, mogłam z większym dystansem przyjrzeć się historii J.J. Abramsa. [UWAGA! RECENZJA ZAWIERA SPOILERY]

Od spektakularnego zwycięstwa Rebeliantów, znanego nam z Powrotu Jedi, minęło około 30 lat. W tym czasie udało się zaprzepaścić szansę na budowanie nowego, spokojnego (wszech)świata – ciemna strona odbudowuje Imperium, konstruuje nową broń i aż chce się zapytać: jak mogło do tego dość? Republika w tym czasie spała? A może przez 30 lat świętowali zwycięstwo w bitwie o Endor? Nikt nie zauważył, że powstaje nowa organizacja przypominająca nazistowskie Niemcy?

Zobaczmy cóż odkrywczego dostaliśmy po ponad 30 latach oczekiwania na kontynuację przygód dzielnych rycerzy Jedi. Mamy małą pustynną planetę, na którą trafia droid z informacjami ważnymi dla obu stron konfliktu. Mamy młodą osobę obdarzoną „Mocą”, która zostaje uwikłana w przetransportowanie danych i przy okazji wrabia w to Hana Solo wraz z  jego, wyglądającym jak dywan, przyjacielem. Brzmi znajomo? Dodajcie wielką broń będącą w stanie zniszczyć planetę i ta dam! Mamy opis Nowej Nadziei. Wtórność, nic nowego, odgrzewany kotlet. To właśnie najczęściej zarzucone jest Przebudzeniu Mocy. Powiem Wam jednak, że jak wracam wieczorem do domu, a w mikrofalówce czeka na mnie obiad, to jestem najszczęśliwsza pod słońcem, ponieważ wolę odgrzewanego schabowego, niż świeżo zrobioną chińską zupkę. Film świetnie oddaje klimat starej trylogii, za którym fani tęsknili przez ponad trzy dekady. Dostałam wszystko to, za co pokochałam Gwiezdne Wojny: prostą historię, wartką akcję oraz dowcipne dialogi (no okej… może jeszcze postać Hana Solo miała wpływ na moje zauroczenie).

YouTube video

Pozostając w temacie pilota Sokoła Millenium – Przebudzenie Mocy jest świetnym domknięciem historii przemytnika. Han przeszedł długą drogę od egoistycznego chłopaka do kochającego ojca, jednocześnie nie tracąc nic ze swojej arogancji i ciętego języka. Jak prezentują się inne postacie? Rey, młoda złomiarka  i Finn, dezerter z oddziału szturmowców okazali się zaskakująco dobrze zgranym duetem. Szczególnie podobał mi się ten drugi, którego historia „od zera do bohatera” napawa naiwnym optymizmem. Jedyna osoba, która nie pasowała w tym filmie to Kylo Ren. Jako czarny charakter powinien wzbudzać strach, a wywołał jedynie uśmiech politowania. Postać bardziej przypominała gniewnego nastolatka niż poważnego następcę Vadera. Mam nadzieję, że w kolejnych częściach chłopak przejdzie w końcu przez okres dojrzewania i będzie go można traktować poważnie.

Na koniec najważniejsza dla świata Star Wars sprawa – Moc (nie, nie wspominajmy midichlorianach). Rey uczy się korzystać ze zdolności Jedi zaledwie w kilku minut. Z jednej strony nie sposób się nie zgodzić, że w porównaniu do Luka czy Anakina jest to wynik zdecydowanie zbyt dobry, kłócący się z tym co znamy z poprzednich części. Warto jednak pamiętać, że słynna „Moc” jest niezbadaną energią, może Rey z jakiegoś powodu ma z nią lepsze połączenie niż wymienieni mężczyźni? Myślę, że warto byłoby rozwinąć ten wątek w kolejnych częściach, na które czekam z niecierpliwością.

Tekst: Małgorzata Chudziak (Blue Bird)

Tekst pierwotnie opublikowany na #niespie.com