Egmont wydał kolejny komiks Alana Moore’a, w którym scenarzysta ten podejmuje tematykę superbohaterów. Chociaż wydaje się, że o postaciach w pelerynach napisano już wszystko, to mag z Northampton ponownie udowodnił błędność tej tezy. Udało mu się wykreować bohaterkę z… idei i wyobraźni.
Imię „Promethea” na przestrzeni wieków pojawiało się w wielu dziełach: mitach, opowieściach, wierszach, czy komiksach. Bohaterka rozpalała wyobraźnie twórców od wieków, była opisywana jako zaciekła wojowniczka, współczujący anioł, czy namiętna kochanka. Nic dziwnego, że zainteresowała młodą, wrażliwą studentkę – Sophie Bangs. Dziewczyna postanowiła opisać w swojej pracy dyplomowej wszystkie wersje popularnego mitu. Podczas szukania materiałów wydarzyła się rzecz niezwykła: fikcja stała się prawdą, a Sophie kolejną Prometheą. Na świeżo upieczoną bohaterkę czeka cała plejada demonów pamiętających jej poprzednie wcielenia. Zaatakują, kiedy dziewczyna dopiero zacznie poznawać swoje zdolności. Czy da radę odeprzeć ataki nieprzyjaznych istot?
Alan Moore daje upust swojej wyobraźni
Nie chciałabym zbyt szczegółowo opisywać pochodzenia bohaterki, gdyż musiałabym streścić pół albumu i zwyczajnie zepsułabym Wam zabawę. Poznawanie źródła zdolności Promethei zajmuje Sophie dużo czasu i spycha na drugi plan wszystkie inne wydarzenia. Dość powiedzieć, że część jej podróży prowadzi przez niematerialny świat wyobraźni, czyli miejsce, w którym scenarzysta może wrzucić swoje najbardziej abstrakcyjne pomysły. Jakby mało mu było szaleństw w sferze idei, Moore tworzy bardzo specyficzny, materialny świat. Akcja rozgrywa się w roku 1999, ale w futurystycznej wersji Nowego Jorku. Miasto wypełnione bilbordami i neonami przytłacza swoją wielkością. Podczas lektury miałam poczucie, że każdy spośród tłumu jest anonimowy. Bohaterka i jej przyjaciółka przywykłe do wielkomiejskiego życia bez większego zastanowienia odwiedzają podejrzane dzielnice i samotnie przeciskają się przez wąskie alejki.
Tak barwny, momentami dziwny komiks musiał mieć dobrego rysownika. J. H. Williams III świetnie sprawił się w tej roli. Nie miał co prawda zbyt wielu zabaw formą rysowania jak wiele lat później np. w Sandmanie, ale widać, że od zawsze wychodziło mu nietypowe kadrowanie zapełniające dwie strony. Momentami podążanie za dymkami oznaczało skakanie wzrokiem po planszy, ale rysunki zawsze współgrały z narracją i pomagały w określaniu kolejności czytania kadrów.
Promethea to komiks bardzo specyficzny (jakby którekolwiek z dzieł Alana Moore’a takie nie było). Z przyjemnością śledzi się poczynania Sophie pragnącą odkryć świat wyobraźni, który stanął przed nią otworem. Momentami jednak scenarzysta odlatuje w stronę metafizycznych porównań i wtedy komiks zgłębia się co najmniej trudno. Najbardziej zapadł mi w pamięć ostatni zeszyt albumu, bo czytałam go przez 3 dni. Dwa węże opowiadają w nim wierszem historię powstania świata i robią to za pomocą kart tarota. Zmusiłam się do przebrnięcia przez to głównie z szacunku do pracy tłumaczki. Nie umiem sobie nawet wyobrazić, jakie to musiało być dla niej trudne.
Zobacz recenzję Drugiej Księgi >>>>
Promethea Księga Pierwsza
Scenariusz i wstęp: Alan Moore
Szkic: J. H. Williams III
Tusz: Mick Gray
Kolory: Jeremy Cox przy wsparciu Digital Chameleon, WildstormFX, Alexa Sinclaira i Nicka Bella
Loga i projekty oryginalnych okładek: Todd Klein
Uzupełniające rysunki: Charles Vess i Jose Villarrubia
Posłowie: Brad Meltzer
Tłumaczenie z języka angielskiego: Paulina Braiter
Oprawa: twarda
Format: 17,5 x 26,5 cm
Druk: kolor
Papier: kredowy
Liczba stron:
Cena: 99,99 zł
Recenzowała: M. Chudziak (Blue Bird)