Niezwyciężony Iron Man. Patrząc na okładkę albumu, byłam pewna, że kiedyś już czytałam ten komiks. Pamiętałam, że na początku było ekstra, a później… czarna dziura. Nie mogłam przypomnieć sobie, dlaczego zaprzestałam lektury. Podczas zapoznawania się z polskim wydaniem zorientowałam się, że nie zrezygnowałam z tej serii, tylko zwyczajnie o niej zapomniałam. Dlaczego? Zapraszam do lektury.
Tony Stark ma problemy i to bynajmniej nie w swoim superbohaterskim wcieleniu. Firma podupada, zarząd pragnie odsunąć mężczyznę od władzy, a na domiar złego jego prywatne życie jest w rozsypce. Bohater udaje, że ma wszystko pod kontrolą i z wrodzonym sobie luzem stara się jakoś wybrnąć z kłopotliwych sytuacji. Z marnymi efektami oczywiście. Niestety wątek ten schodzi na drugi plan, bo na horyzoncie pojawia się Madame Masque. Kobieta kradnie magiczne artefakty w sobie tylko znanym celu. Nieoczekiwanie do gry włącza się Doktor Doom, który pragnie odkupić dawne winy i spieszy Tony’emu z pomocą.
Sam początek to genialna mieszanka akcji i humoru, a później…
Później to wszystko znika. Pojawia się za to wątek techno ninja, kobiety umiejącej kontrolować maszyny, a gdzieś zupełnie na marginesie zaznaczono obecność genialnej nastolatki konstruującej własną zbroję. Od połowy albumu postępuje powolny regres fabuły: „plany” Tony’ego nie mają w sobie za wiele sensu, dialogi przestają się kleić i zwyczajnie zaczynają męczyć. A najgorsze jeszcze przed nami, bo kilka zeszytów dzieje się równolegle z Wojną Domową II. Dla kogoś, kto nie czytał tego wydarzenia, mogą być one niezrozumiałe. Dla tych, co czytali: łączę się w bólu, bo to było gorsze od pierwszej Wojny Domowej (a kilka lat temu powiedziałabym, że to niemożliwe).
Na samiutki koniec albumu pojawiają się zeszyty serii Mighty Avengers, chyba tylko po to, abyśmy w pełni zrozumieli, dlaczego fani Marvela ucieszyli się na wieść o odejściu Bendisa.
Historia nie wniosła absolutnie nic do wcześniejszej fabuły, a scenarzysta nawet nie próbował zakryć dziur logicznych zabawnymi dialogami, czy ciekawie pisanymi postaciami. Do tego część narracji jest pokazana w chmurkach, jako myśli bohaterów, co wyjątkowo przeszkadza mi we współczesnych komiksach. Nie bez powodu odchodzi się od tego typu zabiegów. U Bendisa Doktor Doom mówi bohaterom, że nie zdradzi im swojego planu, ale powtarza go sam do siebie w myślach. Te wyjątkowo biedną ekspozycję dodatkowo dobija język, jakiego używa złoczyńca. Czytałam swego czasu bardzo dużo Fantastycznej Czwórki. Nie kojarzę, aby władca Latverii określił swoich przeciwników chamskimi, wulgarnymi epitetami. Jakby nie patrzeć jest on dumnym mężczyzną, który nie musi się zniżać do takiego poziomu. Potrafi upokorzyć kogoś i zrobić to z klasą. Tutaj wyzywa Carol Denvers od „grubych mebli”, „suk”, czy „krów”. I tak sprawdziłam: nie jest to wesoła inwencja tłumacza, tylko wierne oddanie oryginału.
Niezwyciężonego Iron Mana określiłabym jako bardzo smutny komiks. Początkowe zeszyty obiecują wiele więcej, niż otrzymujemy. Zupełnie jakby w połowie serii Bendisowi skończyły się chęci i pomysły i cała para poszła w gwizdek. Dawno nie widziałam już w komiksie superbohaterskim tak okropnie zmarnowanego potencjału.
Niezwyciężony Iron Man
Scenarzysta: Brian Michael Bendis
Ilustrator: Mike Deodato Jr., David Marquez
Tłumacz: Weronika Sztorc
Typ oprawy: miękka ze skrzydełkami
Data premiery: 19.06.2019
Liczba stron: 384
Wymiary: 16.7×25.5cm
Cena: 89,99 zł
Recenzowała: M. Chudziak (Blue Bird)