Do pierwszych zapowiedzi Muchy, nigdy nie słyszałam o Moonshadow. Zaskoczył mnie zbiorowy entuzjazm koleżanek i kolegów komiksiarzy. Jakim cudem jakiś klasyk mógł przejść pod moim radarem? Jest to pierwszy w pełni malowany amerykański komiks i dzieło, które było wydawane przez Marvela, później DC, aby na końcu trafić do Dark Horse’a. Musicie przyznać, że wszystko to brzmi co najmniej intrygująco.
Moonshadow to tytułowy bohater i narrator własnego życia. Jako sędziwy staruszek ma przywilej spojrzenia na swoje poczynania i podzielenia się nimi z czytelnikiem. A trzeba przyznać, że życie mężczyzny było nad wyraz barwne. Jego matka była dzieckiem kwiatem zamieszkującym Stany Zjednoczone, a tata… kosmitą, który porwał wspomnianą wyżej mamę. Z ich krótkiej znajomości narodził się Moonshadow, który zamieszkiwał w przedziwnym miejscu, gdzie ojciec i jego pobratymcy trzymali wszystkie uprowadzone okazy.
Koniec niewinności
Dzieciństwo chłopaka zostało brutalnie przerwane w wieku nastoletnim, kiedy to został wypędzony z miejsca, które znał jako dom. Trafił na statek kosmiczny i zaczął poznawać wszechświat z całym jego pięknem, ale też zepsuciem. Moonshadow wychowany na literaturze klasycznej, miał dość naiwne i romantyczne podejście do życia, a rzeczywistość mocno to zweryfikowała. Podczas tułaczki poznaje śmierć, wojnę, władców planet, ale też przyjaciół i sojuszników. Doświadczał więcej przygód w jeden dzień, niż większość ludzi przez całe życie.
Narracja, będąca najważniejszą częścią historii, prowadzona jest w zadumie. Starsza wersja protagonisty ma dobrze poukładane w głowie kolejne rozdziały własnych losów i wpływ, jaki wytarły one na kształtującą się osobowość. Każdy rozdział jest niczym baśń z morałem, bo z każdej awantury bohater wychodzi mądrzejszy i bogatszy o nowe doświadczenia, ale traci część dziecięcej niewinności. Jest to dojrzewanie opisane w bardzo ciekawy i nietuzinkowy sposób.
Opasły tom w całości jest malowany akwarelami i robi to spore wrażenie. Styl rysunków jest trochę chaotyczny, ale pasuje to do dziwności miejsc, jakie odwiedza Moonshadow. Czasami postaci mają dodatkowe czarne konturowanie, które lepiej ukazuje ich rysy a czasem nie. To samo tyczy się tła: w większości wypadków jest całkowicie wypełnione kolorem, ale czasami świeci pustką. Warto tu także wspomnieć o rasach pozaziemskich, bo ich różnorodność jest zaskakująca.
Jest to komiks, który umiem docenić, bo warstwa wizualna i fabularna zostały bardzo mocno przemyślane. Nic nie jest przypadkowe i składa się na ogólny nastrój tomu. Nie jest to jednak tom, który dostarczył mi przyjemność z czytania. Oniryczna podróż wśród gwiazd dłużyła mi się podobnie, jak przydługie monologi narratora. Nie jestem także fanką scince fiction w kosmosie, więc tym bardziej nie trafił on w mój gust. Wiem, że dla wielu jest to pozycja obowiązkowa, ale po prostu nie dla mnie.
Moonshadow
Scenariusz: J.M. DeMatteis
Rysunki: Jon J Muth
Tłumaczenie: Jacek Drewnowski
Liczba stron: 512
Format: 180×275 mm
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Druk: kolor
Cena okładkowa: 199 zł
Recenzowała: Małgorzata Chudziak (Blue Bird)