Scenarzystą pierwszego tomu Moon Knighta był Warren Ellis, drugiego Brian Wood i obaj spisali się świetnie. W kolejnym albumie pałeczkę przejął Cullen Bunn. Jak dał sobie radę z pisaniem odzianego w biel Batmana? Jak wypadł na tle swoich poprzedników? Zapraszam do recenzji!
W tomie znajduje się aż pięć krótkich historii. Protagonista musi pomóc zagubionym duchom, bogaczom napadanym przez psy czy dziewczynce, spod łóżka której wypełznie paskudny potwór. Bycie opiekunem nocnych podróżnych obliguje bohatera do pochylenia się nad wszystkimi, nawet najdziwniejszymi sprawami. Wątki kryminalne, w które zaangażowani są zwykli ludzie, umiejętnie przeplatane są z dużą ilością zjawisk paranormalnych. Zjawy w naturalny sposób znajdują drogę do swojego jedynego obrońcy.
Bunn podkreśla w komiksie to, co rozwinął wcześniej Wood: Khonshu nie jest najmilszym i najlepszym z bóstw.
Kapryśny i nieprzewidywalny nie zawsze będzie chciał wspomóc swojego wojownika. Co więcej, podczas lektury kilkukrotnie powraca pytanie, czy Khonshu nie jest pośrednio odpowiedzialny za część zbrodni popełnionych w mieście? Czy możliwe, aby podszeptywał ludziom, aby krzywdzili innych w jego imieniu? A może przestępcy znaleźli sobie proste usprawiedliwienie swoich działań? Możemy podobnie jak Moon Knight jedynie rozważać możliwe scenariusze. Bóstwo nie ma bowiem zamiaru przed nikim się tłumaczyć. Nie, żeby protagonista miał ochotę go o coś wypytywać… To jest chyba największy problem tej części: bohater dowiaduje się nowych rzeczy, z którymi nic nie robi. Trudno nawet powiedzieć, czy się tym przejmuje, bo życie wewnętrzne herosa nie jest uzewnętrznione w żaden sposób.
Nie unikniemy porównania tomu z poprzednimi albumami. Określiłabym go mianem zaledwie przeciętnego, kiedy dwa pierwsze bardzo mi się podobały. Bunn podobnie jak Ellis wybrał formę krótkich, zamkniętych opowieści. Jednak w jego historiach nie ma nic zachwycającego czy niezwykłego. Główny bohater pozbawiony jest jakichkolwiek cech, w tym niestety swojego specyficznego poczucia humoru. Kłóci się ze swoim patronem, a w wolnych chwilach bije złych ludzi. Nie wiem, czy na kimś jeszcze robi wrażenie postać w bieli, pokryta od góry do dołu krwią swoich niedawnych oponentów. Zdecydowanie bardziej wolałabym zobaczyć, jak prowadzone sprawy wpływają na bohatera i jak zmienia się jego osobowość. Bijatyki nie są tym, co najciekawsze w Moon Knighcie.
W noc jest na razie najsłabszą częścią cyklu. Krótkie historyjki zawarte w tomie nie wnoszą nic nowego do serii. Żadnej historii nie udało się mnie zaangażować i po odłożeniu komiksu na półkę nie pamiętałam, o czym przed chwilą czytałam. Nie twierdzę, że album jest beznadziejny, ale wypada blado na tle poprzednich tomów. Może efekt byłyby lepszy, gdyby scenarzysta zdecydował się na jedną dłuższą opowieść? Krótka forma najwyraźniej nie jest tym, co najlepiej wychodzi Bunnowi.
Moon Knight tom 3: W noc
Scenariusz: Cullen Bunn
Rysunki: Ron Ackins, German Peralta
Tłumaczenie: Kamil Śmiałkowski
Wydawca: Egmont
Data polskiego wydania: 17.10.2018 r.
Wydawca oryginału: Marvel Comics
Objętość: 108 stron
Format 165×255 mm
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Papier: kredowy
Druk: kolorowy
Cena: 39,99 zł
Recenzowała: M. Chudziak (Blue Bird)