Trójkolorowe serie Marvela zbierają kilka zamkniętych opowieści o konkretnym bohaterze. Pisałam już o Carnage’u, a teraz sięgnęłam po Moon Knighta. Lubię pewne aspekty tego dziwnego bohatera, więc chciałam sprawdzić, czy właśnie na nie będzie kładziony nacisk. Bohater ma wiele osobowości, więc różne historie, gdzie może zachowywać się zupełnie inaczej w zależności od scenarzysty, mają sens.
Marc Spector nosi w sobie kilka osób, a każda ma własny sposób działania i historię. Posiadanie w głowie kilku „kierowców” nie może nie odbić się na psychice bohatera. W tomie mamy więc historię, w której protagonista usiłuje pozbyć się obcych głosów szepczących mu do ucha cały czas. Chciałby zostać sam ze sobą i wydaje się to zrozumiałe. W innej opowieści Marc sprawdza swoje rany po burzliwej nocy i pyta poszczególnych alter ego, jak doprowadzili jego ciało do takiego stanu. Były to dla mnie dwie najlepsze historie, bo w kontekście Moon Knighta najciekawsze jest jego rozdzielenie jaźni i wszystkie konsekwencje, które wraz z tym idą.
Boskie sprawy
Kolejnym istotnym elementem składającym się na tę postać jest jego związek z Khonshu, czyli bogiem księżyca. Magia i mistyka, które idą ramię w ramię z tym wątkiem, zawsze mnie nudziły. Wolę czytać o rozpadającej się psychice bohatera, niż jego kłótniach z przedwiecznym bóstwem. Spodziewałam się jednak, że nie może zabraknąć tego motywu i miałam rację. Chociaż nigdy nie miałam tego komiksu w rękach, to każda opowieść wydała mi się znajoma. Manipulujący Khonshu traktujący Marca, jak zwykłe naczynie? Oczywiście. Inni bogowie odwiedzający nasz świat? Jasne. Metafizyczne przepychanki z księżycowym patronem? Jak najbardziej!
Każda historia była ilustrowana przez innego artystę, ale najbardziej zapadły mi w pamięć dwie z nich. Pierwszą narysował Leonardo Romero, którego styl przywodzi mi na myśl prace Cooke’a. Postaci mają wręcz zbyt ładne twarze, ale przez to lektura jest przyjemna. Drugi rysownik, który zwrócił moją uwagę to Paul Azaceta, którego specyficznej kreski nie muszę chyba nikomu przedstawiać. Do tego utrzymanie całego albumu w trzech kolorach przy tym bohaterze ma dodatkowy sens. Moon Knight nosi biały kostium i balansuje na granicy z ciemnością, więc wpisuje się w temat tomu idealnie. Czerwień krwi wykwitająca podczas uganiania się za przestępcami kontrastuje z czystym kostiumem i sprawia wrażenie, że bohater wygląda bardziej upiornie.
Moon Knight Czerń Biel i Krew to album dość przeciętny. Niektóre historie są fajne, kiedy inne męczą pomimo tego, że zajmują tylko kilka kartek. Jeżeli lubicie postać Marca nie tylko przez jego rozszczepienie jaźni, ale również szorstkie relacje z Khonshu, to będziecie zadowoleni. Ja niestety nie lubię, kiedy Marvelowy Batman za bardzo znika w świcie magii.
Moon Knight Czerń Biel i Krew
Tłumaczenie: Tomasz Sidorkiewicz
Liczba stron: 152
Format: 180×275 mm
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Druk: kolor
Cena okładkowa: 75,00 zł
Recenzowała: Małgorzata Chudziak (Blue Bird)