Nigdy nie byłam fanką opowieści o wojnie pomiędzy Nową Genezą a Apokolips. Darkseid na czele swych demonów i Nowi Bogowie ścierający się podczas kolejnych bitew „o wszystko”, to zupełnie nie moje klimaty. Skłamałabym, mówiąc, że Mister Miracle to heros bliski memu sercu, chociaż oczywiście doceniam wkład jego (i jego małżonki) w serię Justice League International. To, co chcę wyrazić tym znacznie zbyt długim wstępem, to brak zainteresowania postaciami skupionymi dookoła mistrza ucieczek. Rozumiem więc, dlaczego ktoś nie miał ochoty rzucić się na komiks z napisem Mister Miracle na okładce. Postaram się jednak zrobić wszystko, aby zmienił zdanie.
Już pierwsze strony tomu zwiastują odmienną od standardowych superbohaterskich historii opowieść. Spotykamy głównego bohatera chwilę po tym, jak podciął sobie żyły. Sam wydaje się mocno skołowany i nie do końca pewny, dlaczego podjął takie, a nie inne działanie. Później jednak jest tylko gorzej: Darkseid zaczyna wygrywać wojnę i zarówno Scott, jak i Barda zostają wezwani, by walczyć po stronie Nowej Genezy. Rozchwiany emocjonalnie protagonista ma coraz większe problemy w rozróżnieniu, co jest prawdą, a co tworem jego umysłu. Do tego brutalne walki na innej planecie, konflikt z przyrodnim bratem, a także informacja, że zostanie ojcem. To nie może skończyć się dobrze.
Codzienność zamknięta w niecodziennych sytuacjach
Jedyną osobą, która trzyma Scotta na powierzchni, jest jego żona. Big Barda jest niczym skała i zawsze stoi po stronie ukochanego. Rzuci się z pięściami na Nowego Boga albo nakrzyczy na męża, jeśli tego wymaga sytuacja. Jednocześnie ich relacja jest ukazana bardzo… ludzko. Para rozmawia o tym, jak przearanżują swoje mieszkanie, jakie rzeczy wyrzucić, którą ścianę przesunąć. A to, że robią to akurat podczas szturmu na świetnie zabezpieczoną fortecę? Kiedyś trzeba omówić ważkie tematy życia codziennego. Nawet Furie, które walczą po stronie Darkseida, wpadną sprawdzić, jak czuje się ich dawna koleżanka po porodzie.
Historie doskonale dopełniają rysunki. Każda strona wypełniona jest dokładne dziewięcioma kadrami – dość klasyczny układ w komiksie. Jednak scenarzysta i rysownik potrafią świetnie bawić się tą utartą konwencją. Np. prosta scena żucia marchewki rozciągnięta jest na całe 9 kadrów. Innym razem przestrzeń rysunku zmniejsza się, gdyż bohaterowie trafili do zacieśniającej się pułapki. Do tego niektóre fragmenty są niepokojąco zniekształcone – podkręca to klimat psychodelicznych zwid bohatera.
Mister Miracle trzyma poziom, jaki Tom King pokazał nam w swoim niesamowitym Visionie. Widać wyraźnie, że opisanie zwyczajnego życia superbohaterów, to coś, w czym scenarzysta się odnajduje. W historii pisanej dla Marvela rodzina Visiona wiedziała, jak powinno wyglądać normalne życie i starała się trzymać tych schematów. Tymczasem Barda i Scott stworzyli dziwny miks codziennych trudów i znojów oraz superbohaterskiej pracy. Oni nie są do końca świadomi, jak wygląda „normalne życie”, bo wychowywali się w lochach Apokolips, ale wspólnie starają się stworzyć ciepły dom. Sceny opieki nad niemowlakiem przeplatają się z działaniami wojskowymi. Daje to zaskakująco dobry efekt.
Mister Miracle
Scenariusz: Tom King
Szkic, tusz i kolory: Mitch Gerads
Tłumaczenie z języka angielskiego: Marceli Szpak
Data publikacji: 22 stycznia 2020 r.
Oprawa: twarda z obwolutą
Format: 18,5 x 28,5 cm
Druk: kolor
Papier: kredowy
Liczba stron: 320
Cena: 119,99 zł
Recenzowała: M. Chudziak (Blue Bird)