O X-Men z lat 90’ wiem, że istnieli i byli rysowani przez Jima Lee. Na wszelakich konwentach nasłuchałam się nostalgicznych westchnień do roznegliżowanej Psylocke wychodzącej z basenu. Teraz po latach na własne oczy mogłam tego doświadczyć i przekonać się, że w gruncie rzeczy opuszczała jezioro. Jak taka opowieść wygląd a perspektywy kogoś pozbawionego wspomnień z dzieciństwa? Zapraszam do recenzji.
Od pierwszych stron zaskakuje tempo akcji. Magneto spokojnie siedział sobie na asteroidzie, nie chcąc bawić się w żadne konflikty. Dał się przekonać, żeby jednak się w coś wplątać w ciągu 3 minut. Kwadrans później położył łapy na broni nuklearnej i spotkał się z pełną mocą X-Men. Żeby oddać mu sprawiedliwość, trzeba przyznać, że zrobił wszystko by ich nie skrzywdzić i z nimi nie walczyć. Zespół herosów, jednak przybył z nastawieniem na bitkę i on nie będzie planów zmieniał. Po co w ogóle starać się porozumieć? I tak mija pierwszy zeszyt, podczas którego starałam się wyłączyć logiczne myślenie.
Większość lektury jest… uroczo zabawna
Skróty w fabule, czy dziwne decyzje bohaterów mające napędzać akcje są reliktem końca ubiegłego wieku. Widząc, jak wszyscy protagoniści są w tym poważni i nadęci nie mogłam powstrzymać uśmiechu. Jest to komiks zabawny właśnie przez to, jak słabo się zestarzał. Nie był pisany, jako komedia, ale jak dla mnie pięknie pełnił tę rolę. Bo czy w normalnym życiu, jak idziecie z kimś na randkę, to wasi przyjaciele postanawiają jechać za wami? Jaki to ma sens? Poza tym, że jak za 5 minut ktoś zaatakuje, to wszystkie postaci znajdą się w jednym miejscu.
Umówmy się jednak, że ten album nie miał stać historią, a rysunkami. W końcu stworzył je Jim Lee w czasach, kiedy musiał naginać ludzką anatomię w dziwną stronę. Chyba nikomu nie muszę tłumaczyć, jaka estetyka wtedy panowała. Jeżeli za nią tęsknicie, to ten album jest strzałem w dziesiątkę. Smukłe, skąpo ubrane kobiety i faceci, których mięśnie są umięśnione. Owłosione ramiona Wolverine’a mają na niektórych kadrach tę samą grubość, co jego uda. Strom i Jean z kolei chyba pozbyły się kilku żeber i mocno spięły gorsetem.
Legendy X-men Jim Lee to album nietypowy. Jeżeli jako nastolatki z przejęciem czytaliście tę historię, to możecie zechcieć mieć ją na półce i jest to zrozumiałe. W innym wypadku jest to rzecz raczej dla koneserów lat 90’, niż dla osób po prostu szukających fajnej historii. Prędkość akcji sprawia, że historie są chaotyczne. Nie ma czasu na jakieś głębsze przeżycie emocji, czy odbycie rozmowy. Jest to pozycja dla pewnego rodzaju czytelnika i jestem pewna, że go zadowoli.
Legendy X-men Jim Lee
Scenariusz: Chris Claremont, John Byrne, Scott Lobdell, Jim Lee, Howard Mackie
Rysunki: Jim Lee (X-Men #1–11), Ron Wagner (Ghost Rider #26–27)
Tusz: Scott Williams, Joe Rubinstein, Art. Thibert, Bob Wiacek, Jim Lee, Dan Panosian, Karl Altstaetter, Mike Witherby
Kolor: Joe Rosas, Ariane Lenshoek, Marie Javins, Gregory Wright
Ilustracja na okładce: Jim Lee, Thomas Mason
Tłumaczenie: Dominik Szcześniak, Jakub Jankowski, Michał Toński, Marvel Arek Wróblewski
Oprawa: twarda
Papier: kreda
Druk: kolor
Format: 180×275 mm
Stron: 340
Cena okładkowa: 179 zł
Recenzowała: Małgorzata Chudziak (Blue Bird)