Na początku września 2016 roku świat komiksowy obiegła smutna wieść: Alan Moore ogłosił, że ma zamiar zrezygnować z pisania historii obrazkowych. Na szczęście stworzył on bardzo wiele komiksów, a spora część z nich nie ukazała się jeszcze w Polsce. Do niedawna do tego grona należał także Miracleman, który doczekał się premiery na 27. Międzynarodowym Festiwalu Komiksu i Gier w Łodzi.
Miracleman to jedna z ważniejszych pozycji w dziejach komiksu i wstydem jest jej nie znać. Alan Moore wprowadza w nim superbohaterów do prawdziwego świata, tworząc historię będącą pomostem między Srebrną a Brązową Erą komiksu. Dlaczego jednak jest to komiks mniej znany od Strażników czy Powrotu Mrocznego Rycerza? Za tę sytuację odpowiada bardzo długa i skomplikowana historia: najpierw powstania, a potem wydania przygód wspomnianego bohatera. Aby zrozumieć co mam na myśli, należy cofnąć się aż do roku 1940, kiedy do życia została powołana postać Kapitana Marvela, którego przygody publikowało wydawnictwo Fawcett Comics. Kapitan był łudząco podobny do Supermana – posiadał pelerynę, supersiłę i latał, różniło go jedynie jego alter ego, którym był mały chłopiec, a nie dorosły mężczyzna. DC Comics wytoczyło proces o naruszenie praw autorskich (głównie dlatego, że konkurencyjna historia sprzedawała się lepiej, niż ta o Człowieku ze Stali). Wydawnictwo Fawcett Comics poddało się w 1953 r., kiedy komiksy bohaterskie sprzedawały się gorzej i kolejne batalie prawne nie były opłacalne. Takie zakończenie sporu miało wpływ na… brytyjskie wydawnictwo Len Miller & Son, które przedrukowywało przygody Kapitana Marvela. Pozostawione bez bohatera poprosiło scenarzystę Micka Anglo o stworzenie analogicznej postaci – tak narodził się Marvelman, którego przygody były publikowane prawie do połowy lat 60. Postać powróciła niemal 20 lat później (w 1983 roku) w czarnobiałym miesięczniku Warrior, gdzie za scenariusz odpowiadał Alan Moore. Ostatecznie historia została przerwana, głównie przez nieporozumienia na linii scenarzysta-redaktor. W 1985 roku komiks został pokolorowany i przedrukowany przez amerykańskie wydawnictwo Eclipse Comics, a sam Moore mógł dalej opowiadać swoją historię. W obawie przed pozwem od Marvela zmieniono nazwę bohatera z Marvelman na Miracleman.
Michael Moran to przeciętny mężczyzna w średnim wieku – blondyn z piwnym brzuszkiem, który martwi się tym, że żona zarabia więcej od niego. To, co różni go od zwykłego szaraczka to dziwne, mroczne sny, które prześladują go od lat. To pod ich wpływem i dzięki zbiegowi okoliczności przypomina sobie słowo, którego nie używał przez dwie dekady. Dzięki wypowiedzeniu tego słowa zamienia się w niezniszczalnego superbohatera o cudownych zdolnościach – Miraclemana. Michaelowi powoli wracają wspomnienia dawnej chwały – przypomina sobie o poprzednim wcieleniu. Jednak przygody rodem ze Srebrnej Ery wydają się jego żonie nieprawdopodobne i zabawne, a jej cudownie przemienionemu mężowi nie sposób się z nią nie zgodzić. Czy mogły się naprawdę wydarzyć? A może przeszłość skrywa przed bohaterem zupełnie inną, mroczniejszą opowieść?
Miracleman to komiks z podwójnym dnem. Z jednej strony śledzimy poczynania bohatera próbującego dowiedzieć się czegoś o swojej przeszłości. Na jego drodze stają przeciwnicy, którzy nie przebierają w środkach, aby zabić herosa. Nie jest to jednak klasyczny komiks superbohaterski – to próba odpowiedzenia na pytanie, co by było, gdyby trykociarze obrońcy prawa obdarzeni nadludzkimi mocami faktycznie żyli w naszym świecie. Jeżeli bohater łapie dziecko rzucone z wielką siłą, to logicznym jest, że może dojść do ciężkiego uszkodzenia ciała. Jeżeli ktoś pretenduje do miana superzłoczyńcy, to będzie zabijał wyjątkowo krwawo i brutalnie. Z drugiej strony – oprócz tego rodzaju rozważań istotna jest też zmiana zachodząca w bohaterze. Mike Moran staje przed trudnymi wyborami. Na jednej szali kładzie swoje człowieczeństwo, normalne życie i rodzinę, zaś na drugiej boskość, wyzbycie się ludzkich uczuć i uzdrowienie świata. Zadaje sobie też fundamentalne dla historii pytanie: czy Michael Moran i Miracleman to na pewno jedna i ta sama osoba?
Za warstwę graficzną albumu odpowiadają tacy rysownicy jak: Garry Leach, Alan Davis, Steve Dillon, Rick Veitch czy John Totleben. Taka mnogość twórców powodowana była wyżej opisaną burzliwością powstawania dzieła. Historia wciąga jednak tak bardzo, że przejście pomiędzy różnymi stylami rysowania dokonuje się płynnie (chociaż i tak najbardziej zachwyca kreska Totlebena).
Miracleman to komiks nie tylko ważny, ale przede wszystkim wciągający, pomimo swojego słusznego wieku nie zestarzał się ani odrobinę. Alan Moore jako scenarzysta zawsze jest gwarancją jakości, chociaż… na przedruku Miraclemana próżno szukać nazwiska twórcy Strażników. Woli być on określany „pierwotnym scenarzystą”, a obok tej frazy wpisany jest Mick Anglo. W ten sposób Moore oddał cześć (i tantiemy) pierwotnemu twórcy postaci, za co podziwiam go jeszcze bardziej.
Miracleman
Scenariusz: pierwotny scenarzysta 😉
Rysunki: Garry Leach, Alan Davis, John Ridgway, Chuck Austen, Rick Veitch, John Totleben oraz Don Lawrence, Steve Dillon, Paul Neary i Rick Bryant
Przekład z języka angielskiego: Tomasz Sidorkiewicz
Wydawnictwo: Mucha Comics
Wydawca oryginału: Marvel Comics
Liczba stron: 384
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Druk: kolor
Recenzowała: Małgorzata Chudziak (Blue Bird)
Tekst pierwotnie opublikowany na #niespie.com