Dziesiąty tom przygód Jonaha Hexa debiutował w Polsce w kwietniu zeszłego roku. Po tak długim czasie byłam pewna, że był to ostatni album z serii. Zbiory krótszych historii można zakończyć w każdym momencie i czytelnik nawet się nie zorientuje, że planowano więcej zeszytów. Zaskoczyła mnie więc zapowiedź tomu jedenastego. Ten został opisany jako finałowy, więc to już ostatni raz, kiedy u boku łowcy nagród zobaczymy Dziki Zachód.
Początek albumu to chyba największe jego zaskoczenie. Z poprzednich historii wiemy, że Jonah ma syna, a także, że na pewnym etapie życia się ożenił. Właśnie o tym drugim dowiadujemy się na wstępie. Para nowożeńców jest w sobie zakochana i Jonah wydaje się szczęśliwy. Niestety, nie dowiemy się, co poszło nie tak i czemu ten epizod był tak krótki w życiu zgorzkniałego rewolwerowca. Niemniej, dobrze było zobaczyć go szczęśliwym.
To nie koniec rodzinnych spotkań!
Jonah w końcu odnajdzie swojego ojca, który, mówiąc delikatnie, nie był najlepszym rodzicem. Staruszek będący na skraju śmierci nie straci rezonu i powie synowi kilka gorzkich słów. Najwyraźniej upór jest wpisany w rodzinę Hexów od pokoleń. Ponownie także pojawi się wątek ekstremalnej zimy przeżywanej w czasach, kiedy nie odśnieżano dróg. Brak zaopatrzenia może zmusić ludzi do bardzo ekstremalnych zachowań. Z drugiej strony pogoda może uwięzić osoby, które nigdy nie spędziłyby czasu razem i sprawić, że serce Jonaha nieco zmięknie.
Każda historia rysowana jest przez kogoś innego, więc tradycyjnie już Jonah czasami wygląda jak potwór z bagna, a czasem, jakby zaciął się brzytwą przy goleniu. Najbardziej zapadają w pamięć prace Eduarda Risso, przez jego bardzo charakterystyczną kreskę i Jeffa Lemire’a. Aż trudno mi uwierzyć, że ten autor nie tworzył własnych scenariuszy, ale był tylko rysownikiem dla historii kogoś innego. Na okładce znajdziemy informację, że jedną z historii ilustrowała Fiona Staples. Musiałam sprawdzać historię za historią, aby zlokalizować właściwą. Nie wiem, czy to kwestia dziwnego, przygaszonego kolorowania, czy samych rysunków, ale niczym się one nie wyróżniają.
Jonah Hex tom 11 to zakończenie serii, które nie jest jej wielkim finałem. Kolejny zbiorek opowieści z czasów, kiedy strzelanie do celu wydawało się najbardziej użyteczną umiejętnością. Gdyby DC Comics zdecydowało się za rok kontynuować serię, to ze spokojem mogliby to zrobić. Jeżeli czytaliście wcześniejsze tomy, to raczej sięgniecie po ten. Trzyma poziom poprzedników i przypomina mi, dlaczego nie lubię, kiedy rysownik zmienia się co zeszyt. Patrząc na całą serię, nie sposób nie zauważyć, że była ona dość nierówna. Niektóre historie zapadały w pamięć, kiedy inne z niej wyparowywały pięć minut po odłożeniu albumu. Była to długa konna przejażdżka, ale na koniec dnia cieszę się, że ją podjęłam. Głównie dlatego, że lubię Jonaha Hexa i jego pokręcone życie.
Jonah Hex tom 11
Scenariusz: Justin Gray, Jimmy Palmiotti
Rysunki: Jordi Bernet, Eduardo Risso, Jeff Lemire i inni
Kolory: Paul Mounts, Rob Szwager, Dave Stewart
Przekład: Tomasz Kłoszewski
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Stron: 228
Druk: kolor
Papier: kreda
Format: 165×255
Cena: 69,99 zł
Recenzowała: M. Chudziak (Blue Bird)
Recenzja pierwotnie opublikowana na portalu: