Garstka superbohaterów nadal chce walczyć z nowym porządkiem zaprowadzonym na Ziemi przez Robota. Większość jednak widząc efekty pracy swojego kolegi, uznała, że dobrobyt świata jest ważniejszy od jego pełnej wolności. Szarzy obywatele nawet nie podejrzewają, że ktoś zakulisowo steruje światowymi mocarstwami – wiedzą jedynie, że od jakiegoś czasu żyje się im dużo lepiej.
W tym samym czasie Mark wraz z Eve i ich córeczką powoli przyzwyczajają się do mieszkania na innej planecie. Mają mniej dziwnych/przerażających przygód niż w poprzednim albumie, więc można śmiało powiedzieć, że asymilacja idzie dobrze. Niestety szczęście rodzinne nie może trwać wiecznie, zwłaszcza gdy jedną trzecią familii stanowi wyjątkowo potężny superbohater. Koalicja Planet dowiaduje się, gdzie Thragg ukrywa się razem ze swoją nowo narodzoną przyszłą armią. Trzeba go zaatakować, dopóki dzieci złoczyńcy są jeszcze za małe, by stanąć do walki. Invincible nawet nie podejrzewa, jak kiepsko potoczą się odwiedziny na planecie dawnego przeciwnika.
Tym razem Kirkman rzuca pod nogi herosa najtrudniejsze moralne wyzwanie, jakie może stanąć przed trykociarzem. Czy poświęcić jedną bliską i ukochaną osobę, czy może kilkanaście tysięcy anonimowych mieszkańców Ziemi? Co jest ważniejsze: bycie ojcem, czy superbohaterem? Jak wiele życia prywatnego trzeba złożyć na ołtarzu służby słabszym? Czy w ogóle jest jakiś limit? Nie sądźcie jednak, że znacie odpowiedzi na te pytania. Scenarzysta jak zawsze zaskakuje brakiem sztampowych czarno-białych rozwiązań. Do tego kilka wątków z przeszłości nadal nie zostało należycie rozwiązanych i zamkniętych. Najbardziej obiecujący zdaje się ten z Anissą. Skrzywdziła ona Marka, a on nawet nie spodziewa się jak daleko idące konsekwencje z tego wynikły…
Niestety pod koniec albumu nagle zmienia się rysownik
Przyzwyczaiłam się do kreski Ottleya, więc nagła modyfikacja części wizualnej bije po oczach. Do tego zeszyty zilustrowane przez Walkera nie są tak dobrze narysowane, jak jego wcześniejsze prace w tej serii i prezentują się ubogo. Podczas lektury odniosłam wrażenie, że postaci nie wyrażają emocji tak dobrze, jak na rysunkach Ottleya. Kiedy bohaterowie byli zamieniani w krwawą miazgę, to ciężar emocjonalny tych scen… gdzieś się zapodział. Na kartach komiksu dział się dramat, a ja nie umiałam wczuć się w położenie protagonistów. Po części było to spowodowane szybkim rozwiązaniem całej sytuacji, ale rysunki również dołożyły się do takiego, a nie innego odbioru.
Invincible tom 11 to solida lektura. Scenarzysta do perfekcji opanował balansowanie pomiędzy spokojnymi scenami rodzinnej sielanki a brutalnymi scenami walki. Nadal dostosowuje problemy i dylematy do punktu w życiu, w jakim znajduje się Mark. Do tego nie ma dobrych odpowiedzi na pytania o dylematy moralne. Nieważne, jaką decyzję podejmie bohater. Będzie musiał z nią żyć.
Zobacz recenzję finałowego albumu serii! >>>>
Invincible tom 11
Scenariusz: Robert Kirkman
Rysunki: Ryan Ottley, Cory Walker
Tłumaczenie: Agata Cieślak
Papier: kreda
Druk: kolor
Oprawa: twarda
Format: 170×260 mm
Stron: 304
Cena: 99,99 zł
Recenzowała: M. Chudziak (Blue Bird)
Recenzja pierwotnie opublikowana na portalu: