Hellblazer (Warren Ellis)

Azarello, Ennis a teraz Ellis – kiedyś dobrzy twórcy trzymali się Johna Constantine’a. Niedawno w Polsce ukazał się tom autorstwa trzeciego z tych scenarzystów, a mi przypadła przyjemność zrecenzowania tego dzieła. Czy Warren Ellis przebił Gartha Ennisa, który zachwycił mnie swoimi zmyślnymi historiami?

Hellblazer (Warren Ellis) okładka albumu

Kobiety, które chociaż przez krótką chwilę zagoszczą w życiu Johna, zazwyczaj nie kończą zbyt dobrze. I właśnie to spotkało czarnowłosą Isabel. Constantine widzi w gazecie nekrolog byłej dziewczyny i od razu rzuca się ustalić, co stoi za jej przedwczesnym zgonem. Oczywiście przeczucie go nie myli i śmierć Isabel należy do wyjątkowo brutalnych i powiązanych z kimś parającym się magią. I może kręciłabym nosem na te niesamowite zbiegi okoliczności, ale wyśmiał je… sam scenarzysta. Kiedy John szuka informacji, co stało się z dawną dziewczyną, to jedna z postaci naigrywa się z bohatera, że ten sam wynajduje sobie życiowe dramaty. Rzuca się w pościg za mordercą, bo zwyczajnie potrzebuje adrenaliny, od której jest uzależniony. Albo wiecie co? Zmieniam zdanie. To nawet ze świadomością autora jest dość kiepskie scenariuszowo. Przez całą pierwszą połowę komiksu próbowałam cieszyć się klimatem opowieści. Jednak z tyłu głowy cały czas miałam świadomość, jak bardzo działania głównego bohatera nie wynikają z dedukcji, logiki, śledztwa tylko z przypadku.

Poza tą dłuższą opowieścią w albumie czeka na nas pięć jednozeszytowych historii. Mniej lub bardziej związane z magią są dosyć nierówne. Te najciekawsze skupiają się na ściągających ludzi demonach przeszłości, czy nawet obłędu. To na kanwie silnych negatywnych uczuć wykwita czarna, zła magia niczym pleśń. Rozwiązanie większości problemów staje się oczywiste po zrozumieniu historii poszczególnych bohaterów. I właśnie ich przeszłość (często wstydliwa albo przerażająca) jest siłą napędową tych zeszytów.

Hellblazer Ellisa, a warstwa graficzna…

Nad zeszytami znajdującymi się w albumie pracowało kilku rysowników. Pierwszą, najdłuższą historię zilustrował John Higgins. Mężczyzna stworzył najprzystojniejszą (i najczystszą) wersję Constantine’a w historii istnienia tej postaci. Kiedy myślę o magu z Londynu, raczej nie mam przed oczami schludnego blondyna o kwadratowej szczęce. Starałam skupić się na historii, a nie na tym zgrzycie, ale w pewnym momencie znowu zostałam wybita z lektury. Johna pobito, a jego twarz przypomniała najbardziej karykaturalny sposób rysowania podbitych oczu, jaki widziałam w komiksach. Do tego taka drobnostka, jak fakt, że wymiociny i krew miały dokładnie taką samą konsystencję… Kolory również potrafiły zaskoczyć, zwłaszcza na początku. Przez różne ich nasycenie w jednej scenie John miał płaszcz w brązowym kolorze, a kadr dalej zielonkawym. Zaczęłam zastanawiać się, czy to na pewno ten sam bohater.

Hellblazer Warrena Ellisa był bardzo przyjemną lekturą, ale niestety nie dorównał on dwóm tomom Ennisa. Już od samego początku rysunki wybiły mnie z historii, a samo jej zawiązanie zbyt mocno opierało się na zbiegach okoliczności i szczęściu. Spodziewałam się więcej po scenarzyście takich perełek  jak Planetary, czy Moon Knight. Niemniej dowiedziałam się czegoś nowego o swoich komiksowych preferencjach: rysunki, które uważam za miłe dla oka i ładne, także potrafią nie pasować do opowieści.

To co kolory na początku Hellblazera Ellisa wyczyniają, to ja nie mogę… zaczęłam się zastanawiać czy to nadal są te same osoby, bo kolor płaszcza Johna jest znacząco inny.

Opublikowany przez Egzaltowana Piątek, 11 grudnia 2020


Hellblazer (Warren Ellis)

Scenariusz: Warren Ellis
Rysunki: John Higgins, Frank Teran, Timothy Bradstreet, Javier Pulido, James Romberger, Marcelo Frusin, Phil Jimenez
Przekład: Marek Starosta
Oprawa: twarda
Liczba stron: 272
Format: 170 x 260 mm
Sugerowana cena detaliczna: 89,99 zł

Recenzowała: M. Chudziak (Blue Bird)