Pewnie zaskoczę wielu z Was wyznaniem, że kilka lat temu przeczytałam całą Erę Apocalypse’a. I tak, mam na myśli wszystkie miniserie i inne odnogi, które z wydarzeniem były związane, chociaż bardzo często niewiele do niego wnosiły. Skłamałabym mówiąc, że była to lektura łatwa i zawsze przyjemna. Tym bardziej byłam ciekawa, jak odbiorę serię w języku polskim, w którym zwyczajnie łatwiej mi przebijać się przez ściany tekstu.
Wszystko zaczyna się od syna Charlesa Xaviera. Chłopak postanawia pomóc spełnić największe marzenie swojego ojca: pokój pomiędzy ludźmi a mutantami. W tym celu udaje się w podróż do przeszłości, by wymazać z niej największego przeciwnika Profesora X. Oczywiście nic nie idzie zgodnie z planem i z historii świata zostaje usunięty… założyciel X-Men. Bez Xaviera będącego zawsze w centrum działań mutantów, cała linia czasowa, którą znamy, została wymazana. Losy bohaterów potoczyły się zupełnie inaczej. Do tego na Ziemię zwraca uwagę potężny i bezwzględny zdobywca – Apocalypse. Czy istnieje ktoś, kto spróbuje stawić mu opór?
No dobra, wiadomo, że istnieje
Apocalypse przemienił planetę w cmentarzysko. Zasady panujące na Ziemi są proste: przetrwają najsilniejsi. Oznacza to zagładę dla gatunku homo sapiens i możliwość rozwoju dla potężnych homo superior. Na szczęście nie wszyscy mutanci stanęli po stronie zdobywcy, dziękując mu za możliwość zabijania i torturowania bezbronnych. Garstka z nich, na czele z Magneto, tworzy oddział, który ma nadzieję (bo niestety nie środki) zakończyć Erę Apocalypse’a. Magneto nie może jednak skupić się tylko na jednym zadaniu, jakim jest powstrzymanie (zabicie?) głównego antagonisty. Zbliża się śmierć milionów niewinnych ludzi i warto byłoby się nad tym tematem pochylić. Do tego wygranie walki może zapewnić pewien kryształ będący gdzieś w kosmosie, czy zaginiona przed laty młoda mutantka. Skromny ruch oporu musi więc rozdzielić swoje siły na kilka zadań.
Wspomniałam wcześniej, że odnogi tej historii nie zawsze były porywające. Nie sposób jednak im odmówić, że zaczynały się całkiem ciekawie. Era Apocalypse’a tom 1 było więc zaskakująco interesującą lekturą. Pierwsze zeszyty serii miały za zadanie zaintrygować i im się to udało (to, że pamiętam, w jaką nudną stronę poszybowały przygody Gambita później, to już zupełnie inna kwestia).
Gratka dla fanów lat 90’
Na zakończenie muszę odnieść się do tego, o czym wszyscy fani lat 90’ doskonale wiedzą: ten komiks jest modelowym przykładem tego, jak kiedyś tworzono historie. Nie brakuje w nim ekspozycji, przydługawych pompatycznych dialogów, oraz obowiązkowo narratora rozgadującego się w ramkach o rzeczach, które przecież widzimy na obrazkach. O stylu rysowania przesadnie eksponującym muskulaturę panów oraz biusty i talie pań nawet nie będę wspominać. Jeżeli macie alergię na słusznie minioną manierę pisania komiksów, jakby były skierowane wyłącznie do nastoletnich chłopców lubujących się w mroku, to raczej nie sięgajcie po tę pozycję. Jeżeli jednak z tęsknotą wspominacie czasy TM-Semica to prawdopodobnie macie już ten tom na półce.
Zobacz recenzję drugiej księgi Ery Apocalypse’a >>>>
Era Apocalypse’a księga pierwsza: Świt
Scenariusz: Scott Lobdell, Mark Waid, Fabian Nicieza, Jeph Loeb, Larry Hama
Rysunki: Roger Cruz, Andy Kubert, Ron Garney, Ian Churchill, Steve Epting, Chris Bachalo, Joe Madureira, Tony Daniel
Tusz: Tim Townsend, Matt Ryan, Dan Green, Joe Rubinstein, Bud Larosa, Barta & Carani, Dan Panosian, Mark Buckingham, Kevin Conrad, Karl Kesel, Chris Warner
Kolor: Steve Buccellato, Kevin Somers, Mike Thomas, Marie Javins, Digital Chameleon, Electric Crayons
Tłumaczenie: Arek Wróblewski
Liczba stron: 280
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Druk: kolor
Cena okładkowa: 119 zł
Recenzowała: M. Chudziak (Blue Bird)