Magneto ma na swoich barkach przetrwanie świata. Mężczyzna dobrowolnie przyjął misję swojego zmarłego przyjaciela. Skromny zespół, jakim heros dysponuje, został rozdzielony pomiędzy kilka ważnych zadań. Z jednej strony trzeba spróbować uratować niedobitki homo sapiens, ale z drugiej… wymazać całą wadliwą rzeczywistość. Powiecie, że oba te zadania sobie przeczą? Nie martwcie się – rozterki moralne weźmie na siebie dowódca X-Men.
Paskudna rzeczywistość Apocalyse’a zaskakuje na każdym kroku. Nie ma takiej okropności, której wierni słudzy tyrana by się nie podjęli z rozkazu swojego pana. Największe wrażenie robią jednak jednostki, które w szale mordowania znalazły przyjemność. Beast chętnie eksperymentuje na ludziach i mutantach, a każdy kolejny jeździec Apocalyse’a (wiem, oryginalna nazwa) lubuje się w wymyślnym pozbawianiu życia. Smutek, znój i absolutny brak nadziei. W tym wszystkim nieco bawią pełne oburzenia głosy X-Men, że ktoś „ma za nic ludzkie istnienie”. Po tylu latach w małym ruchu oporo nie powinno to być zaskoczeniem dla bohaterów.
Ale cóż za zadanie ma grupa harcerzyków?
Najważniejszym punktem albumu są Sentinele, które mają zabrać resztki homo sapiens z Ameryki do bezpiecznej Eurazji. I w tym świecie te olbrzymie roboty zaprogramowano, aby zabijały mutantów. X-Men muszą więc pomóc w ewakuacji cywilów i jednocześnie nie trafić na celownik groźnych maszyn. W tym samym czasie wierni Apocalyse’owi mutanci spróbują zapobiec ucieczce pozornie bezwartościowych ludzi.
Poboczne wątki serii są dość nierówne. Przygody Gambita na innej planecie trudno nazwać interesującymi. Za każdym razem, kiedy bohater i jego drużyna wpadają w tarapaty, ktoś lub coś nieoczekiwanie postanawia ich ocalić. Myśleliście, że Domino ma szczęście? To nic w porównaniu do Gambita. Z drugiej strony jednak jest bardzo ciekawie pisany Creed, którego aż chciałoby się mieć więcej w historii. Nightcrawler z kolei intryguje dziwnymi relacjami z matką. Czekam, aż w końcu ta dwójka porozmawia i dowiemy się więcej o wydarzeniach z przeszłości.
Zobacz recenzję pierwszej księgi Ery Apocalypse’a >>>>
Oczywiście lubię pogmatwane rodzinne historie i jakieś rozterki moralne, to jednak jestem świadoma, że nie jest to najważniejsza część tomu. Ekstremalne walki, supermoce i odwrócenie losów starcia niemal w ostatniej jego sekundzie – tym właśnie ocieka cały album. Alternatywna rzeczywistość ma to do siebie, że można jechać po bandzie i zignorować istnienie hamulców, a scenarzyści w pełni to wykorzystali.
Era Apocalypse’a księga druga to kwintesencja lat 90’ zamknięta w bursztynie. Ja znajduję dramat i smutek, który lubię w komiksach z tamtego okresu. Zaginiona rodzina, narażanie bliskich, śmierć rodziców – wszystko w jednym miejscu. Zaskakująco dobrze czyta się tę ramotkę, nawet nie patrząc na nią przez pryzmat nostalgii, której we mnie nie ma.
Sprawdź recenzję trzeciej księgi Ery Apocalypse’a >>>>
Era Apocalypse’a księga druga – Rządy
Scenariusz: John Francis Moore, Jeph Loeb, Warren Ellis, Fabian Nicieza, Scott Lobdell, Lary Hama
Rysunki: Steve Epting, Steve Skroce, Ken Lashley, Andy Kubert, Joe Madureira, Tony Daniel , Chris Bachalo, Adam Kubert, Renato Arlem, Roger Cruz, Charles Mota, Eddie Wagner
Tusz: Al Milgrom, Will Conrad, Bud LaRosa, Mike Sellers, Cam Smith, Phil Moy, Tom Wegrzyn, Matt Ryan, Dan Green, Tim Townsend, Kevin Conrad, Mike Christian, Mark Buckingham, Harry Candelario
Kolor: Glynis Oliver, Mike Thomas, Joe Rosas, Digital Chameleon, Kevin Somers, Steve Buccellato, Marie Javins, Electric Crayon
Tłumaczenie: Arek Wróblewski
Liczba stron: 272
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Druk: kolor
Cena okładkowa: 119,00 zł
Recenzowała: M. Chudziak (Blue Bird