Po wyraźnym spowolnieniu i uspokojeniu fabuły w tomie jedenastym przyszła pora na wielki finał. Zakończenie serii towarzyszącej mi od prawie samego początku moich studiów. Pamiętam, jak pierwszy tom Chew czytałam, siedząc na podłodze, podczas powrotu pociągiem po jakimś konwencie. Wtedy zostałam oczarowana niezwykłością i czarnym humorem dzieła Laymana. Teraz przygoda dobiega końca, a jak oceniam ją po 12 albumach? Zapraszam do recenzji.
Los świata jest przesądzony. Ogniste znaki jasno wyznaczyły termin, kiedy Ziemia przestanie istnieć. Jedyną osobą mającą pojęcie co naciąga i jak to powstrzymać był Savoy. Mężczyzna odebrał sobie życie, wiedząc, że dawny partner spróbuje dotrzeć do informacji ukrytych w jego umyśle. Przed Tonym powoli odkrywa się olbrzymi spisek, który doprowadził do masowych zgonów ludzi, którzy spożyli mięso z kurczaka. Jednak śmierć tak wielu miała na celu ocalenie pozostałych. Niedługo bohaterowie staną przed podobnym dylematem. Ile osób ośmielą się wyeliminować dla większego dobra?
Przez jedenaście tomów zdążyłam zżyć się z głównym bohaterem
Byłam świadkiem wielu bolesnych wydarzeń w jego życiu, które zupełnie go odmieniły. Śmierć bliskich osób, trudne relacje z córką, bolesna przeszłość: wszystko to spadało na głowę Tony’ego i sprawiło, że z poczciwego gliny stał się prawdziwym twardzielem. Liczyłam po cichu, że po tak usłanej cierniami drodze, bohater otrzyma, chociaż odrobinę wytchnienia. Nic bardziej mylnego. Jeśli także polubiliście protagonistę, to szykujcie się na ukłucie w serduszku na widok tego, jak kończy się jego historia.
Zagadka morderczego kurzego mięsa i symboli na niebie nie były tym, co najbardziej mnie interesowało. Poszukiwania Kolekcjonera i chęć zemsty na tym potworze śledziłam z zapartym tchem, więc zakończenie tego wątku mocno mnie zasmuciło. Muszę jednak przyznać, że sprawne powiązanie masowych zgonów i komunikatów z kosmosu pozytywnie mnie zaskoczyło. Po słabszym jedenastym albumie bałam się, jak wypadnie Chew tom 12. Na szczęście całkiem przyzwoicie. Oczywiście tom złamał mi serce, ale nie można mu odmówić angażującej treści i posklejania wszystkich tajemnic do kupy.
Chew to seria ciekawa, warta uwagi, ale momentami nierówna. Tomy podzieliłabym na te, od których nie sposób się oderwać i te będące zapychaczami. Bez niektórych zeszytów historia nadal świetnie by się kleiła i nie miała aż tylu tomów. Z drugiej strony, nawet w tych mniej potrzebnych głównej fabule wydarzeniach Layman potrafił zawrzeć coś ciekawego. Jakąś nową odjechaną moc związaną z jedzeniem, dziwnego agenta, czy całą rządową organizację. No i jest jeszcze Poyo. Widać, że scenarzysta świetnie bawi się przy pisaniu jego przygód. Dla samego koguta mordercy warto zainteresować się tą serią.
Chew tom 12: Czarna polewka
Scenariusz: John Layman
Rysunki i kolory: Rob Guillory
Tłumaczenie: Robert Lipski
Objętość: 184 stron
Format: 175×265 mm
Oprawa: twarda
Druk: kolorowy
Cena: 75 zł
Recenzowała: M. Chudziak (Blue Bird)