Niestety należę do wrażliwej części społeczeństwa. Nie umiem na porażkę (nawet taką malutką) machnąć ręką. Nie zdałam egzaminu, ktoś powiedział coś niemiłego – będę się tym zadręczać/martwić/przeżywać. Nawet wredny komentarz pod moim postem, gdzieś w czeluściach Internetu, sprawia mi przykrość. I tu dochodzimy do sedna sprawy: skąd ten wszechobecny hejting? Czy aby się dowartościować należy opluć, osikać, zgnębić i wyśmiać drugą osobę? W końcu to necik, wolna amerykanka, nikt się nie dowie, że to ty, a loża szyderców powciska buttony lubię to aż miło. Przy odrobinie szczęścia można nawet na Mistrzów trafić! #takiefejmy

To dla mnie niezrozumiałe zjawisko, gdyż staram się być miła dla innych – kiedy złośliwie odpowiadam, oznacza to, że ktoś wyczerpał olbrzymie pokłady mojego zrozumienia i cierpliwości. Ostatnie takie zdarzenie miało miejsce kilka miesięcy temu podczas rozmowy z kumplem, który zamiast przecinków używał wyrazu “kurwa”. Cztery pierwsze spotkania z tym przemiłym człowiekiem przecierpiałam w ciszy (no, każdy może mieć słabszy dzień i potrzebę wyładowania się werbalnie), dopiero na piątym stwierdziłam, że ta znajomość nie ma sensu i zaczęłam się odcinać w podobnym tonie. Zupełnie jednak nie czuję potrzeby wredności dla kogoś z Internetu, kogo w życiu na oczy nie zobaczę.

Osobnym tematem są miejsca, których jedynym celem jest obrażanie uczuć pewnych społeczności. Czy np. fanpage Jan Paweł II zajebał mi szlugi faktycznie wnosi coś do naszego życia? No, ale przecież pocisk po wierzących jest top, trendy i cool. Jestem praktykującą katoliczką i zawsze mówię o tym otwarcie – dzięki komputerowi wiem, że jest to równoznaczne z byciem niemyślącą kukiełką i utknięciem w średniowieczu (ach, co ja bym bez tej wiedzy poczęła?).

Spójrzmy teraz na dyskusje prowadzone w sieci. Najczęściej są dwuwymiarowe: łapka do góry, łapka w dół. Jestem czymś zachwycona/nienawidzę czegoś. Przedstawiciele każdej z opcji są gotowi zabić tych drugich, powyciągać ich stare zdjęcia czy posty. Po co? Gdzie konstruktywna krytyka? Gdzie przemyślenie tematu? Gdzie dialog? Jeżeli łatwiej jest ci napisać “nie znasz się na tym i śmierdzisz”, niż podać argument stojący za twoim zdaniem, to lepiej nie pisz nic. Czy naprawdę warto walczyć o swoje jak buldog ze szczękościskiem? Czy tak trudno napisać:”okej, wiem co chcesz mi powiedzieć, ale się z tym nie zgadzam, bo myślę inaczej” i zakończyć kłótnię?

Pewnie, istnieją jeszcze miejsca pozbawione hejterów, ale jest ich coraz mniej. Muszę przyznać, że nawet fora komiksowe z max. 20 aktywnymi użytkownikami stają się polem do popisu dla sfrustrowanych ludzi. Kiedy zorientowałam się, że jest to dla mnie problemem? Poznałam nowego komiksiarza i podczas rozmowy okazało się, że na niektóre bat-postaci mamy inne zapatrywania. Pamiętam, że zamknęłam oczy i pomyślałam shit storm is coming – pewnie zaraz mnie zniszczy i… nic takiego się nie stało. Zachowanie, które powinno być normalne w XXI wieku w cywilizowanych krajach, wydało mi się czymś niezwykłym, wręcz unikatowym. Wtedy dzwonek w głowie zadzwonił na alarm  – dlaczego cała sieć tak nie wygląda?

Pod koniec pisania tego tekstu, zaczęłam się zastanawiać czy nie przesadzam, czy może mam życiowego pecha i zawsze eksploruję złą część Internetu. Włączyłam sobie kwejka (tak, wiem… bardzo poważna strona) i zaczęłam przeglądać posty. Aby nikt nie powiedział, że jestem nieobiektywna, ominęłam zdjęcia odnoszące się do religii, Rosji, naszego kraju i wybrałam coś, co nie wzbudza rządzy krwi. To:

Tak. To focia pingwina z plecaczkiem… przecież nie można napisać pod tym nic głupiego. Pingwin. Plecaczek. Podpis. Japonia. No, kurczę, nie da się! A tymczasem:

Widzicie już co mam na myśli – może czasem warto zadbać o kulturę wypowiedzi w Internecie? Może ty masz skórę nosorożca i wszystko gdzieś, ale drugiej osobie będzie przykro? Dopóki wszyscy nie zaczniemy piętnować debilizmu, dopóty poziom dyskusji nadal będzie leżał 5 pięter pod piwnicą.

Tekst: M. Chudziak (Blue Bird)

Tekst pierwotnie opublikowany na #niespie.com