Frank Miller w połowie lat 80. (jeszcze) potrafił robić komiksy. Bill Sienkiewicz to niezwykły artysta (piszę artysta, bo słowo rysownik wydaje się zbyt banalne, aby określić jego dzieła). Dwóch utalentowanych mężczyzn spotkało się, przy tworzeniu komiksu Elektra Assassin, niestety praca tylko jednego z nich się broni. Którego? Zapraszam do lektury.

Elektra Natchios jest postacią jednoznacznie kojarzoną z Daredevilem i nic w tym dziwnego. Zadebiutowała w 1981 roku, w 168 numerze jego serii, a stworzył ją… Frank Miller. Doczekała się nawet solowego filmu, ale może nie zgłębiajmy się, aż tak w odmęty cierpienia i mroku. Równie piękna co mordercza, potrafiła zawrócić w głowie niewidomemu prawnikowi z Hell’s Kitchen, jednak w Elektra Assassin Matt Murdock jest zaledwie wspomnieniem zajmującym dwa kadry. Sprawia to, że po komiks sięgnąć może każdy, bez znajomości innych historii opowiadających o córce greckiego ambasadora. Kolejnym atutem tomu jest fakt, że tworzy zamkniętą całość – wszystkie wątki zostają rozwiązane i otrzymujemy jednoznaczne zakończenie.

Elektra Assassin z jednej strony przybliża origin (anty)bohaterki i jej niesamowitych zdolności, a z drugiej opowiada o pewnej organizacji mającej ambicje rozpętania wojny atomowej. Elektra musi nie tylko pokonać złoczyńców, ale także zrobić to, pomimo że agenci S.H.I.E.L.D. depczą jej po piętach (pewnie byłoby łatwiej, gdyby nie zabijała ich funkcjonariuszy przy każdej okazji). Jednak to nie Elektra wypowiada większość monologów, nie ona jest narratorem, tylko Garrett – agent prowadzący śledztwo w sprawie morderczej kobiety i odkrywający spisek, którego rozmiary go przerastają. To głównie z jego perspektywy obserwujemy akcję, a kiedy pojawia się inna narracja, to wprowadza ona chaos do historii. Każdy kolejny opowiadający wpada na zaledwie kilka stron i ani nie rozwija, ani nie rozjaśnia fabuły (a momentami czyni ją jeszcze mniej zrozumiałą).

Już początek tomu jest trudny dla czytelnika – tytułowa bohaterka ma majaki, plącze teraźniejszość z przeszłością, mieszają się jej różne wspomnienia. Jako że to pierwsze zeszyty nie można odnieść ich do czegokolwiek, pozostaje czekać na kolejne, licząc, że naświetlą one historię. Faktycznie, im dalej w komiks, tym więcej fabuły, tylko… nie wynagradza ona czytelnikowi przebijania się przez niezrozumiałe części tomu. Intryga jest banalna i sztucznie udziwniana, a danie bohaterce arsenału niezwykłych zdolności (aby nie napisać: supermocy) obdziera ją z bycia człowiekiem. Chętniej poczytałabym o sprawnej i sprytnej zabójczyni – Elektra pozornie taka jest, ale z każdych większych tarapatów wychodzi bez szwanku dzięki umiejętności wpływania na umysły innych ludzi. Jest to mechanizm zastosowany kilkukrotnie w komiksie i zwyczajnie nudny.

Jednym jasnym punktem są obrazy Billa Sienkiewicza (tak, z TYCH Sienkiewiczów). Większość kadrów przedstawiających Elektrę to arcydzieła nadające się do powieszenia na ścianie. Oglądając komiks, odnajdujemy rysunek, malunek i kolaż. Połączone perfekcyjnie budują wrażenie niezwykłości, dziwności i przywołują skojarzenia ze snem. Pasuje to do fabuły, ponieważ jak już wspomniałam, na początku morderczyni ma halucynacje i majaczy, natomiast później część bohaterów jest kontrolowana (przez Elektrę i nie tylko) i nie odbiera świata w sposób rzeczywisty.

Jakbym miała porównać do czegoś lekturę tego komiksu to do pływania w budyniu. Niby budyń fajny, ciepły i ładnie pachnie, ale jak jesteś na środku basenu, to stwierdzasz, że nie masz już sił bić nóżkami i toniesz. Rysunki w dużej mierze rekompensują bełkot Millera, ale nie wystarczą, abym dobrze bawiła się przy lekturze. Jest to jednak komiks na tyle specyficzny, że najlepiej samodzielnie wyrobić sobie o nim zdanie. W moim odczuciu scenarzysta zmarnował potencjał własnej postaci.

Tytuł komiksu: Elektra – Assassin
Scenariusz: Frank Miller
Rysunki: Bill Sienkiewicz
Przekład: Jacek Drewnowski
Oprawa: twarda
Liczba stron: 264
Format: 170 x 260
Sugerowana cena detaliczna: 89,99 zł
ISBN: 978-83-281-1844-7
Data ukazania się: listopad 2016
Tematyka: Superbohaterowie

Recenzowała: Małgorzata Chudziak (Blue Bird)

Tekst pierwotnie opublikowany na #niespie.com