Chłopiec i jego pies przeciwko całemu światu. Brzmi banalnie? No to z obu tych postaci zróbmy myślące i czujące roboty i wrzućmy je w miejsce, gdzie zdecydowana większość napotkanych ludzi będzie pragnęła ich zguby. W wersji nieco bardziej optymistycznej: robo-chłopczyk zostanie potraktowany jak rzecz, przedmiot skrywający ważną tajemnicę. I już. Witajcie w świecie stworzonym przez Jeffa Lemire’a.
Kiedyś ludzie korzystali z dobrodziejstwa posiadania robotów. Pomagały im one w pracy, domu, czy wychowywaniu dzieci. Jednak wtedy pojawiło się dziewięć olbrzymich maszyn. Żniwiarze – bo tak zostały ochrzczone przez ludzi te roboty – wymordowały część populacji i zniknęły. Nikt nie wie, skąd się wzięły, kto je stworzył i co najważniejsze: czy nie wrócą. Mord, którego dokonały, odcisnął swe piętno na biologicznych mieszkańcach dziewięciu światów. Nikogo chyba nie zdziwi fakt, że ich stosunek do robotów zmienił się diametralnie. I w takim świecie budzi się Tim-21, robot wyglądający jak mały chłopiec, który podczas tych wszystkich dramatycznych wydarzeń był wyłączony. Teraz jednak ponownie aktywny, stanie się kluczem do zrozumienia kim/czym byli Żniwiarze. Oczywiście, o ile nikt go wcześniej nie unicestwi.
Lemire robi to co zawsze – dobry komiks
We wstępie do tego albumu Marcin Andrys wspomina inną serię Lemire’a: Sweet Tootha. Porównanie wydaje się nad wyraz trafne – główny motyw zastosowany w Descenderze jest bardzo podobny do użytego w komiksie, który scenarzysta pisał dla Vertigo. Protagonistą jest niewinny i nieco naiwny chłopczyk, na którego polują potężni ludzie. Musi on jakoś sobie radzić w niesprzyjającym mu świecie, gdzie traktowany jest jak istota niższej kategorii. Jednak pomimo użycia podobnego schematu Lemire tworzy zupełnie nową historię.
Osadzenie fabuły w kosmosie i wypełnienie kart komiksu robotami i kosmitami buduje mniej przygnębiający nastrój, niż ten, z jakim zetkniemy się w komiksie opowiadającym o postapokaliptycznym świecie. Ciekawie przedstawiono także kontrast pomiędzy żywymi istotami a stworzonymi przez nich maszynami. Roboty niejednokrotnie wydają się bardziej ludzkie niż inni bohaterowie. Boją się, troszczą o siebie nawzajem, a mały Tim-21 tęskni za swoją ludzką rodziną. Osoby pragnące położyć ręce na chłopcu są bezwzględne i postrzegają go w kategoriach przedmiotu. Dużo łatwiej wczuć się w perspektywę cudu techniki, którym bez wątpienia jest protagonista.
Z przedstawianą historią świetnie współgrają rysunki (a właściwie malunki) Dustina Nguyena z kolorami Steve’a Wandsa. Dobrze, że album został wydany w powiększonym formacie, bo oprawa graficzna zdecydowanie na to zasługuje. Miękkie linie buzi Tima podkreślają jego niewinność, kiedy ostre figury tworzące postać Wiertacza pasują do jego morderczych zapędów. Nawet brak tła w niektórych kadrach zupełnie mi nie przeszkadzał. Mogę sobie wyobrazić, że rozwinięte technologicznie społeczeństwo buduje białe, duże pomieszczenia, gdzie wszystko, co niepotrzebne w danej chwili jest ukryte przed wzrokiem użytkowników.
Pierwszy tom Descendera zaskoczył mnie delikatnością i wrażliwością głównego bohatera. Pośród wielkiej kosmicznej zawieruchy jest on tylko małym chłopcem, dla którego najważniejsze jest odnalezienie tego, co zostało z jego szczęśliwej rodziny. Chce jednak udzielić pomocy tym, którzy go odnaleźli, bo jak sam mówi: do tego został zaprojektowany. Bardzo emocjonalnie angażujący początek serii sprawia, że będę z niecierpliwością wyczekiwać kolejnego tomu.
Descender tom 1: Blaszane Gwiazdy
Scenariusz: Jeff Lemire
Rysunki: Dustin Nguyen
Koloru: Steve Wands
Tłumaczenie: Jacek Drewnowski
Liczba stron: 152
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Druk: kolor
ISBN 978-83-65938-05-3
Wydanie pierwsze
Cena okładkowa: 65,00 zł
Premiera: 24 stycznia 2018
Recenzowała: M. Chudziak (Blue Bird)
Tekst pierwotnie opublikowany na #niespie.com