Wystawa „Sztuka DC. Świt superbohaterów” (z nieznanych przyczyn) kojarzyła mi się głównie z filmowym uniwersum DC. Jako że ostatnio nie jest ono w zbyt dobrej formie, nie czułam specjalnej ekscytacji przed odwiedzinami EC1. Pewnie zrezygnowałabym z wizyty w tym miejscu, gdyby osoby, które nie są zainteresowane DC Comics, nie były zachwycone. Skoro wystawa oczarowała moich znajomych nieprzepadających za trykotami, to chyba warto byłoby się nią zainteresować?
Już samo wejście obiecywało znacznie więcej, niż ciekawostki, jaki rozmiar buta nosi Ben Affleck. Na ścianach wywieszono płótna, na których nadrukowano strony z pierwszym pojawieniem się różnych postaci i zespołów. Od Batmana i Wonder Woman aż do debiutu komiksowego Harley Quinn.
Jednak zabawa rozkręciła się na całego, dopiero kiedy dotarliśmy do właściwej wystawy i mogliśmy podziwiać oryginalne plansze komiksowe. Przeważały okładki: pochodziły one ze wszystkich er komiksowych – wiek niektórych był bardzo imponujący. Chyba najbardziej zaskoczył mnie rysunek samego Harry’ego G. Petera – współtwórcy postaci Wonder Woman. Jego praca przedstawiała jedną z wersji kostiumu postaci. To że Amazonka ma na nim założone kozaczki sugeruje późniejszy wariant stroju. Pierwszy rysownik Wonder Woman chciał ubrać ją w sandały, na co nie zgodził się scenarzysta. Dopiero po jego śmierci Peter mógł rysować bohaterkę w wygodniejszym obuwiu.
Wyraźnie widać na planszach, że składały się z kilku elementów. Wycinano np. logo wydawnictwa i nakładano na arkusz, podobnie poprawiano rysunek. Niektóre okładki przypominały bardziej kolaż niż rysunek.
Dużym zaskoczeniem dla mnie było oglądanie na planszach… zwykłego korektora.
Olbrzymie wrażenie zrobiły na mnie prace Neala Adamsa. Jak zapewne wiecie jestem jego wielką fanką i uwielbiam to, co działo się z Batmanem w latach 70’. Nigdy nie sądziłam, że stanę obok kultowej okładki z Ra’s al Ghulem.
Poza Adamsem zachwycić mogłam się pracami Cooke’a,
Franka Millera,
Tima Sale’a,
Alana Davisa,
Briana Bollanda,
Franka Cho,
Alexa Rossa,
Amandy Conner,
Jerry’ego Ordwaya,
a nawet przyjrzeć się z bliska stronom jednego z najlepszych komiksów o Supermanie autorstwa Alana Moore’a i Dave’a Gibbonsa.
Całkowicie zaparło mi dech w piersiach pierwsze spotkanie się Flashów z dwóch Ziem.
Ale wbrew pozorom nie samym komiksem żyje człowiek. Chociaż myślałam, że animacje i filmy nie zrobią na mnie wrażenia, to jednak nie da się wygrać z nostalgią. Batman: The Animated Series nie bez powodu stał się kultowy i podbił serca dzieci/dorosłych/starszych dorosłych na całym świecie. Storyboard z czołówką serialu, czy grafika koncepcyjna z Harley Quinn trochę przyspieszyły bicie mojego serduszka.
No i w końcu przejdźmy do filmów. Chociaż na wystawie znalazło się bardzo dużo strojów superbohaterskich, to jednak żaden nie wywołał u mnie tylu pozytywnych uczuć, co piżamka, jaką nosił Christopher Reeve, gdy grał Supermana. W porównaniu z późniejszymi kostiumami, ten był prosty, kolorowy i zwyczajnie… komiksowy. Nie wyglądał jak coś z plastiku, ale faktycznie materiał, który obrabiała spracowanymi rękami mama Kent.
Miałam też wrażenie, że pierwszy kostium Supermana był jedynym wygodnym na całej wystawie. Wyobrażacie sobie siedzieć w tym?
Albo w tym?
Nigdy wcześniej nie zastanawiałam się, jakiego wzrostu, jest aktor, który grał mojego komiksowego ukochanego. Okazało się, że do najwyższych nie należał.
Na koniec muszę wspomnieć o tym cudeńku. No muszę.
Oczywiście. Można się czepiać, że większość dostępnej przestrzeni zagarnął Batman i Superman, a w malutkiej sekcji poświęconej Suicide Squad 99% eksponatów dotyczyło Harley Quinn. Jednak nie umiem się z tego powodu gniewać. Wystawa zrobiła na mnie piorunujące wrażenie, nie spodziewałam się, że zobaczę tyle niesamowitych prac, od tylu utalentowanych twórców w jednym miejscu. Jeżeli nie odwiedziliście Świtu Superbohaterów, to serdecznie polecam wycieczkę do Łodzi tylko w tym celu. Wystawa pozostanie w EC1 do lutego – podejrzewam, że możecie nie mieć drugiej takiej okazji w życiu.
Chciałam też podziękować Kelenowi za podzielenie się swoimi zdjęciami. Ja byłam tak poruszona, że udzieliło się to sporej części moich fotografii. Jakbyście jednak czuli niedosyt po powyższym artykule, to zostawiam Was z naszymi połączonymi albumami. Smacznego!
Pozdrawiam cieplutko: M. Chudziak (Blue Bird)