Postanowiłam poszukać dorywczej pracy. Infolinia zabiera za dużo czasu (wypadałoby pojawiać się na uczelni), na ulotki za zimno, inwentaryzacji ma na razie dość (5 godzin roboty w nocy za 40 zł O.o) i nagle wpada na ogłoszenie IDEALNE:
Tytuł : Praca przy procesie rekrutacji.
Firma z długoletnim doświadczeniem działająca na rynku europejskim z siedzibą w Poznaniu zatrudni osobę na stanowisku specjalisty ds. rekrutacji. Praca polega na przeprowadzaniu procesu rekrutacji tzn.: weryfikowaniu dokumentów, zamieszczaniu ogłoszeń, odpowiadaniu na maile, oraz odbieraniu telefonów. Proponujemy elastyczny czas pracy: minimum 2 razy w tygodniu po ok. 2,3 godziny w biurze. Niektóre obowiązki wykonuje się w domu. Oferujemy : Bezpłatny pakiet szkoleń i pracę w miłym towarzystwie. Wynagrodzenie: 1600 do 3000 zł miesięcznie zależne od zaangażowania. Wymagania : niekaralność, wykształcenie średnie. Mile widziana jest komunikatywność i otwartość.
Czytam je 2, 3 razy nie wierząc w swoje szczęście. Świetna płaca, brak wymogu znania norweskiego i dziesięciu lat praktyki w zawodzie kawoparzyciela. Postanawia wysłać CV pewna, że nikt nie odpowie. I nagle bach mail, zaproszenie na rozmowę. „Holly sh*t trzeba ubrać spódniczkę”. Zaszalałam totalnie – nawet obcasy założyłam (nigdy więcej takiego poświęcenia).
ROZMOWA O PRACĘ
Pan przeprowadzający rozmowę ma pod nosem coś, co można określić mianem dziewiczego wąsika. Jednym tchem wymienia jaka to firma jest znana i jak długo jest w Polsce. Staram się nie wtrącić: „ale czym się zajmujecie?”. Co do moich ewentualnych obowiązków: Pan stwierdza tylko, że „jak ktoś, kogo na podstawie rozmowy zatrudnisz sprzeda ubezpieczenie to masz tego 50 zł prowizji”. Po czym nagle przechodzi do iście amerykańskiego stylu rozmowy prosząc aby opowiedzieć coś o sobie. Mówię, że lubię czytać komiksy (dobrze mieć dziwne hobby, zawsze czymś się człowiek wyróżni), mieszkam koło jeziora więc mogę popływać i pożeglować (matko jedyna, na łódce to ze 2 lata moja stopa nie stała, ale jak dobrze to brzmi – tak burżujsko i nowobogacko). Dalej Pan przechodzi sam siebie mówiąc: dlaczego nasza firma miałaby w panią zainwestować? Poszło takie lanie wody, że nawet nie będę opisywać – po co Wam powódź w pokoju. Po pytaniu nr 2 rozmowa dobiega końca, szanowny Pan daje karteczkę ze swoim numerem i mówi żeby do niego zadzwonić, by się dowiedzieć czy zostało się wybrańcem losu mającym pracę. Trochę mnie to dziwi, jak tak dobrze płacą to Pana powinno być stać na wykonanie kilku telefonów…
PRZYJĘCIE
Pan z radością w głosie informuje, że zostanę przyjęta i mam się pojawić w biurze podpisać umowę oraz przynieść 4 zdjęcia legitymacyjne. Zastanawiam się po co im aż 4, chcą się nimi rzucać czy Pan chce jedno do portfela?
PODPISANIE UMOWY
Pani od podpisania umowy zarzuca informacjami. Coś, że można umowę zerwać w każdej chwili, ale przez pół roku nie pracować gdzie indziej, że muszę przynieść zaświadczenie o studiowaniu i tylko podtyka kartki do podpisu. Umowę przelatuję wzrokiem – dłuższą chwilę poświęcając punktowi „wynagrodzenie”. Faktycznie stoi tam jak byk o prowizji ale jest też coś o samodzielnie sprzedanych ubezpieczeniach. (wait… what?) Jestem tak skołowana, że już o nic się nie pytam, a Pani nadal nawija. Podaję kartkę z adresem i mówi – „szkolenie w niedziele, strój galowy. To będzie takie ogólne o firmie, proszę się z tym nie utożsamiać, (?????) po szkoleniu będą indywidualne rozmowy z dyrekcją.” Na koniec zabiera obie kopie umowy zapewniając, że swoją dostanę tylko „musi lecieć ona do Warszawy co by ją ktoś z szefostwa podpisał”.
REASUMUJĄC
Do tematu powrócę, bo do dopiero początek przygody.
Przypomina to coraz bardziej FM tylko, że z ubezpieczeniami i biurem (na bogatości).
Już jestem stratna bo 4 zdjęcia legitymacyjne to ok. 15 zł.
Do teraz nie wiem co będę tam robić.
Syzyfowe prace 3.1 >>>>
Tekst: M. Chudziak (Blue Bird) Obrazek wyróżniający: Gratisography
Tekst ukazał się wcześniej na moim blogu.