Jak każdy dobry student podczas ostatniej sesji, postanowiłam uporządkować rzeczy stojące w szafie. Znalazłam tam bardzo dużo dziwnych przedmiotów – od kserówek z fizyki (!) z gimnazjum (!!!) po słownik języka rosyjskiego (co jest bardzo zastanawiające, bo uczyłam się jedynie angielskiego i niemieckiego). Podczas przeglądania tych zachomikowanych śmieci, odkryłam dwa zeszyty wypełnione, aż pięcioma charakterami pisma. Pisnęłam z radości, niczym nastolatka na widok Bibera, kiedy zrozumiałam co wpadło mi w łapki.

Zeszyty służyły mi i moim koleżankom, do pisania liścików w pierwszej klasie liceum. Krążyły między nami podczas nudnych zajęć jak np. przysposobienie obronne (do teraz nie rozkminiłam na co nam był ten przedmiot). Kiedy czytałam nasze tajne zapiski (z coraz większym bananem na twarzy), trafiłam na dłuższy tekst pisany przeze mnie. Siedziałam akurat na przedmiocie fakultatywnym o nazwie f i l o z o f i a (ledwo to pamiętam, ale wpis jest namacalnym dowodem, że byłam kiedyś ambitna i chodziłam na dodatkowe zajęcia). Pozwólcie, że zacytuję samą siebie. Uspokajam – oszczędzę wam oryginalnej pisowni, bo wtedy traktowałam ortografię bardzo lekceważąco.

Siedzę osamotniona na filozofii – wzniosłe myśli przepływają mi przez głowę. Nauczyciel z baaardzo marnym efektem próbuje podłączyć rzutnik. Czemu nikt w tym liceum tego nie potrafi? Powinni uczyć na studiach tej ważnej czynności. Byłby to osobny przedmiot: “technologia rzutnikowa i pochodne [TRiP]”. Widać, że facet ma dobre chęci, ale jest w tej dziedzinie wyraźnie niedokształcony. Oh! Czyżby się poddał? Nie, rzutnik sam się wyłączył… a teraz wydaje dziwne dźwięki.

Zmagania z ustrojstwem trwają już 15 minut. Nauczyciel wpina odwrotnie kabel. Czy się uda? To napięcie! A teraz przerwa na reklamy: ~~~muzyczka~~~

Po reklamach: nadal nic. Sprzęt nie lubi filozofii albo filozofów (albo jednego i drugiego). Wcześniej wyświetlała się wiadomość “brak sygnału”, teraz nie ma nic. Oj! Coś się pojawia? Tak? Tak? NIE! Informacja “brak sygnału” nie jest dobrą wiadomością. Zdesperowany belfer poszedł po pomoc, a w męskim gronie uczniów trwa dyskusja pt. “jak włączyć rzutnik”. Jeden chłopak nawet podszedł do komputera i próbował coś wykombinować. Czy wiadomość, że się nie udało jest jeszcze zaskakująca?

Facet nie wraca, zgubił się?

O! Teraz jest, ale bez wsparcia i/lub innego sprzętu. Coś mętnie tłumaczy, że dostał zły kabel. Spostrzeżenie: filozof nawet z kabla zrobi filozofię. Po raz kolejny jeden z chłopaków rzuca się do pomocy. Z rozmowy wychwytuję jedynie “panel sterowania… ustawienia… yhymm…”.

Nowy pomysł! Wyłączają i rzutnik i laptop. Teraz włączają… Kto wygra? Człowiek czy maszyna? Szanse są wyrównane.

Chłopak ściąga kurtkę, widać nie może znieść presji. Jakaś dziewczyna ma ten sam problem: wychodzi do toalety. Pan nauczyciel też kiepsko się trzyma – nazwał właśnie rzutnik “diabelskim urządzeniem”.

Próbują jeszcze innego wejścia do kabla, ale znowu klops/ kaszana / kiszka. Chłopak zarzeka się, że sprzęt jest w porządku “bo przed chwilą była geografia i działało”.

Minęła już połowa zajęć… Pan filozof oficjalnie się poddał. Trochę cienias (z całym szacunkiem dla niego oczywiście). No i zaczynamy lekcję – ble.

Musicie przyznać, że na studiach często wygląda to podobnie, a więc wiedza z zakresu rzutnikologii nie przychodzi razem z tytułami naukowymi. O ile jest to zrozumiałe na moim humanistycznym wydziale (wiem, zajechało tekstem jestem z humana, nic nie umiem, technologia fuj, jak pisać to na papierze) tak historie o zmaganiach z rzutnikami inżynierów na polibudzie zawsze trochę mnie dziwiły. No ale wiadomo, rzutnik – zdradzieckie, złośliwe urządzenie, które psuje nauczycielom krew już od bardzo dawna.

Tekst: M. Chudziak (Blue Bird)

Tekst pierwotnie opublikowany na #niespie.com