W czwartej klasie szkoły podstawowej miałam religię z katechetką która nie przepadała za moją skromną osobą. Kiedy innym odpuszczała, że zapomnieli podręcznika mi, z uporem maniaka, zawsze dawała minusa. Nie wiem czy chodziło o to, że siedząc w ostatniej ławce gadałam z Martyną czy o to, że podnosiłam rączkę i odpowiadałam jednocześnie. Zwyczaj ten był już mocno ograniczony przez trzy lata zajęć, ale kiedy bardzo natrudziłam się zadaniem, albo czymś przejęłam to nie czekałam na wskazanie przez panią tylko odpowiadałam z chwilą podniesienia łapki.
Religia jest przedmiotem na którym „przejmowanie się” jest czymś w miarę normalnym, więc tam częstotliwość tego zwyczaju była większa niż na polskim. W krytycznym momencie tylko jeden brak książki dzielił mnie od wpisania jedynki, a jedynka z religii w podstawówce jawiła mi się jako coś niesamowicie okropnego. Jedynkę z angielskiego czy polskiego można rodzicom jakoś wyjaśnić, ale religia?
Pan Pingwinek był znudzony swoim życiem oraz wszechobecną bielą i postanowił wyruszyć w podróż aby zobaczyć coś innego niż śnieg. Naszego bohatera nic po drodze nie zeżarło, szczęśliwie dotarł do dżungli gdzie spotkał papugę i zachwycił się jej wyglądem. Kolorowy ptaszek udzielił mu kilka porad jak może się zafarbować – wytarzać w trawie czy oblać sokiem z jagód. Pingwinek skwapliwie przystąpił do dzieła, co jakiś czas dodając sobie do upierzenia kolejny kolor. Świetnie bawił się w dżungli, ale zatęsknił za swoim domem, no i był bardzo ciekaw co powiedzą znajomi na jego kolorowe piórka. Kiedy wrócił na Antarktydę nikt jednak nie chciał z nim rozmawiać, wszyscy odsunęli się od Pingwinka i wyśmiewali jego upierzenie. Samotny Pan Pingwinek usiadł na brzegu lodowego klifu i zaczął płakać, ostatecznie, zrozpaczony postanowił rzucić się w odmęty oceanu. Jako że pingwiny całkiem nieźle pływają nasz bohater wynurzył się na powierzchnie stosunkowo szybko. Kiedy wyszedł na brzeg otoczyli go przyjaciele i rozmawiali z nim normalnie – zupełnie jak przed podróżą. Pingwinek ze zdumieniem odkrył, że lodowata woda zmyła z niego wszystkie kolory – wyglądał jak normalny pingwin i odzyskał swoje życie.
Kiedy opowieść się skończyła w sali zapadła cisza, wszyscy kontemplowali historyjkę i zastanawiali się jak ją zinterpretować. Było to szczególnie trudne, bo tym razem opowieść nie mówiła o owcach czy drodze, tylko dosyć egzotycznych ptakach. Cała sala pełna dzieciaków w skupieniu analizowała treść, cała poza mną oczywiście. Moja rączka wystrzeliła jak z procy i zaczęłam mówić, że nie rozumiem jak inne pingwinki mogły go tak potraktować tylko dlatego, że wyglądał inaczej. Że to było bardzo niemiłe i złe, i że na miejscu Pingwinka nie chciałabym już z nimi rozmawiać tylko wróciłabym do dżungli.
papuga była DIABŁEM, który namówił Pingwinka do złego,
kolory to były GRZECHY, które odsunęły Pingwinka od bliźnich,
(samobójczy?) skok do wody to SPOWIEDŹ ŚWIĘTA obmywająca te grzechy.
TA DAM.
Inne dzieci od najmłodszych lat mnie wyśmiewały, bo byłam blada, miałam podkrążone oczy i na dokładkę krzywe zęby, więc postawiłam się na miejscu pana Pingwinka i zdania nie zmieniłam do końca lekcji. Po tylu latach chyba zaczynam rozumieć dlaczego nie byłam ulubienicą Katechetki.
Tekst: M. Chudziak (Blue Bird) Obrazek wyróżniający: Gratisography
Tekst ukazał się wcześniej na moim blogu.