W tym roku Polcon odbywał się w mieście mostów, czyli Wrocławiu. Dobrze wspominam poprzednią imprezę organizowaną w stolicy Wielkopolski, więc postanowiłam wziąć udział w święcie wszystkich fanów fantastyki.

Informacyjny chaos, brak odpowiedzi na maile i wiadomości na facebooku czy program którego musieliśmy wypatrywać bardzo długo, budziły pewne obawy co do organizacji. Kierując się w stronę Hali Stulecia, przewidywałam armagedon akredytacyjny. Ku mojemu zaskoczeniu odbieranie wejściówek odbyło się bardzo sprawnie. Z programem w ręku wyruszyłam na poszukiwania interesujących mnie atrakcji.

Jak co roku najpotężniejszym Polconowym działem był blok literacki. Zagraniczni i polscy autorzy odwiedzili Wrocław, na miejscu był m.in. Peter V. Brett,  Ian Watson, Jarosław Grzędowicz czy Andrzej Sapkowski (który dzięki swoim śmiałym opiniom o społeczności gamerskiej stał się człowiekiem-memem). Twórcy opowiadali o swoich książkach na spotkaniach autorskich, rozdawali także autografy. Ukoronowaniem było wręczenie nagród im. Janusza A. Zajdla, przyznawanych twórcom przez czytelników. Trzeci raz w historii festiwalu jeden autor zdobył statuetkę w obu kategoriach – opowiadanie oraz powieść w dziedzinie fantastyki. Wyczynu tego dokonał Robert M. Wegner, serdecznie gratulujemy!

Ciekawym wydarzeniem był przedpremierowy pokaz filmu Batman: Zabójczy Żart, chociaż o samej animacji wolałabym się nie wypowiadać. Miłą niespodzianką była obecność gościa z LucasFilm – Micheal Ling opowiedział o swojej pracy i powstawaniu Gwiezdnych Wojen. Udało mi się odwiedzić kilka ciekawych prelekcji, co nie zawsze było łatwe przez brak wyraźnego oznaczenia sal.

Mocnym punktem wydarzenia był games room, gdzie gracze mieli do dyspozycji wiele interesujących pozycji, a liczba stolików pozwalała każdemu na zabawę. Dookoła strefy z grami stoiska mieli sprzedawcy. To, czego mi brakowało to sklep z komiksami, czyli miejsce obecne na KAŻDYM konwencie. Chciałam kupić komiks, którego rysownik pojawił się na Polconie i niestety nie było mi dane.

Trafioną decyzją było połączenie Polconu z festiwalem food tracków. Dzięki temu plac przed Halą Stulecia był sercem konwentu – ludzie nie rozbiegali się po mieście w poszukiwaniu obiadu czy czegoś mocniejszego. Wybór jedzenia był bardzo szeroki – od hamburgerów, poprzez zupy na daniach wegetariańskich kończąc. Udało mi się zjeść prawdopodobnie najlepszego langosza w życiu.

Bolączką tego konwentu były informacje podawane na ostatnią chwilę. Przez to nie udało mi się dotrzeć na konkurs cosplayowy, którego czas i miejsce długo było tajemnicą. Szkoda, ponieważ zależało mi na zobaczeniu wszystkich pięknych strojów naraz, a tak pozostało polować na przebrane osoby podczas trwania festiwalu.

więcej zdjęć tutaj >>>>>>>>

Konwent trwał aż 5 dni, nowością  była nie tylko długość imprezy, ale zorganizowanie ostatniego dnia w poniedziałek. Czy pomysł był dobry? Chociaż wolałabym bardziej skondensowany program, to jednak Polcon zawsze był mało męczącym konwentem. Nie czułam przymusu biegania na poszczególne punkty, mogłam ze znajomymi przechadzać się leniwie dookoła Hali, ciesząc towarzystwem i piękną pogodą.

Tekst i zdjęcia: M. Chudziak (Blue Bird)

Tekst pierwotnie opublikowany na #niespie.com