Jeżeli miałabym wskazać serię, w której zakochałam się od pierwszej strony, bez wątpienia byłoby to Locke & Key. Każdy album najeżony tajemnicami, mrocznymi sekretami oraz bohaterami z krwi i kości. Niedawno pojawił się szósty, ostatni tom tej serii wydawanej przez Taurusa, zatytułowany Alfa i Omega. Czas przyjrzeć się zakończeniu historii – czy Joe Hill dał radę pozamykać wątki w sposób satysfakcjonujący dla czytelnika?

Rodzina Locke’ów po raz kolejny musi zmierzyć się z… echem przeszłości? Postacią w czerni? Demonem? Lucasem? Zło w Lovecraft ma jedno oblicze, ale bardzo wiele imion. Tym razem jest jednak dużo gorzej, ponieważ nasi bohaterowie nie zdają sobie sprawy z obecności potwora, a ten czeka w ukryciu i tylko dni dzielą go od realizacji ostatecznego planu. Czy banda nastolatków da radę sprzeciwić się komuś tak potężnemu? Czy ma sens próbować?

Znowu czeka na nas przemyślana fabuła i bohaterowie, którzy nie są z papieru. Nawet najprostsza rozmowa pomiędzy przyjaciółmi zawiera drugie dno – sprawy błahe, zupełnie jak w życiu, przeplatają się z tymi poważnymi. Bal na zakończenie szkoły i poczucie winy za grzechy przeszłości. Miłość do najbliższych i nienawiść do samego siebie. Słodko-gorzkie momenty, niejednoznaczne zachowania i wybory potrafią chwycić za serce. Warto zaznaczyć, że ostatni tom jest nie tylko końcem historii, ale także końcem okresu dojrzewania bohaterów. Patrząc na Locke’ów, nie sposób nie zauważyć, jak zmienili się podczas trwania serii, jak każdy z nich radzi sobie z obecnym zagrożeniem oraz żałobą po śmierci głowy rodziny. Fascynujący jest także motyw magicznych kluczy, których początkowo używano do zabawy, a w niepowołanych rękach okazywały się morderczą bronią. Igranie z nieznanymi siłami doprowadziło do tragedii kolejne pokolenie Locke’ów, historia zatoczyła koło.

Rozwiązanie większości zagadek otrzymaliśmy już w tomie piątym, który przygotowywał czytelników na wrzucenie do potoku wartkiej akcji. Patrząc na całość, należy zauważyć, że nie było w niej żadnych zbędnych wątków czy ślepych zaułków. Wszystkie wydarzenia prowadziły do tego jednego, ostatecznego starcia, a narastające napięcie w końcu znalazło ujście. Samo zakończenie nie jest klasycznym happy endem, za dużo śmierci i ludzkich tragedii wydarzyło się w Lovecraft, aby wprowadzić takie rozwiązanie. Jeżeli jednak polubiliście głównych bohaterów, to nie martwcie się, nie spotka ich nic gorszego od tego, co wydarzyło się wcześniej (jakkolwiek mało pocieszająco to nie brzmi). Mrok i poczucie zagrożenia wynika bezpośrednio z fabuły, ponieważ kreskówkowy styl Rodrigueza nie pasuje do opowiadania horrorów. Kontrast pomiędzy sposobem rysowania a tym, co się dzieje, świetnie uwypukla grozę sytuacji.

Jeśli czekaliście na ukazanie się w Polsce całej serii i jeszcze jej nie znacie, to biegnijcie do sklepu, bo jest to komiks, który każdy powinien znać. Jeżeli natomiast czytaliście poprzednie tomy, to nic więcej pisać nie muszę – ten jest równie wyśmienity co pierwsze pięć. Przykro żegnać się z serią, ale pamiętajcie, że pojawi się jeszcze jedna historia o domu pełnym kluczy – mowa o komiksie Small World, który ma debiutować w Stanach w grudniu – miejmy nadzieję, że i u nas zostanie wydany.

Recenzowała: Małgorzata Chudziak (Blue Bird)

Tekst pierwotnie opublikowany na #niespie.com