Po przeczytaniu runu Starlina w Batmanie zostałam jego wierna fanką, nawet jeżeli praca scenarzysty dla Marvela nigdy do mnie nie trafiła. Nie lubiłam Thanosa, a i kosmiczne uniwersum DC z Darkseidem na czele nie należy do moich ulubionych. Wydana więc niedawno Kosmiczna Odyseja wystawia na próbę moją miłość do Starlina. Podjęłam jednak wyzwanie i… zapraszam do recencji!
Darkseid wygra. W końcu udało się mu położyć łapska na równaniu antyżycia. Dzięki tej mocy zawładnie całą galaktyką! No, chyba że nie. Bo antyżycie okazuje się czymś rozumnym, co samemu pragnie położyć kres wszechświatowi. Zdając sobie sprawę, jak bardzo jest źle władca Apokolips sprzymierza się z Wszechojcem i oboje angażują ziemskich superbohaterów do pomocy. Nowy przeciwnik bierze na celownik kilka planet, więc bohaterowie muszą je ocalić przez zagładą. A kiedy oni nadstawiają karku, to Darkseid snuje swoją intrygę, bo przecież nie może ot, tak ocalić świata!
Ramotka, ale urocza
Komiks niestety nie zestarzał się dobrze. Momentami dialogi, czy odzywki bohaterów bardzo wytrącają z lektury. Ja jednak, jako fanka starych zeszytówek bawiłam się przy tym świetnie. Chyba najbardziej urzekła mnie scena, w której Batman poszedł do budki telefonicznej, zadzwonić do znajomego, by ten udał się na Nową Genezę i pilnował Darseida. Ot, typowy poniedziałek w Gotham. Komiks budzi wesołość, chociaż kiedy powstawał, niekoniecznie miał takie zadanie. Niemniej dla mnie jest to duży plus.
Kiedy większość postaci bywa niezamierzenie zabawna, tak jest jeszcze John Stewart. Znałam go jako najnudniejszą, ale też najmądrzejszą ziemską Zieloną Latarnię – jedyną, która najpierw myślała, a dopiero potem rzucała się w wir walki. Jeżeli ktokolwiek z Korpusu miałby chronić Ziemi, chciałabym, aby był to John, bo daje on największe szanse na przetrwanie naszego gatunku. No, chyba że mówimy o Kosmicznej Odysei. Jego osobowości powstydziłby się nawet Guy Gardner i prowadzi ona do katastrofalnych skutków. Nigdy nie sądziłam, że tragedia z przeszłości nawiedzająca tego bohatera we współczesnych komiksach wynikała z jego brawury i głupoty. Coś niesamowitego!
Za rysunki w albumie odpowiadał sam Mike Mignola! Nie spodziewajcie się jednak zachwycających grafik. Mignola świetnie wpisała się w trend rysowania przełomu lat 80 i 90. Postaci są grubo ciosane i po prostu brzydkie. Jasne, jaskrawe kolory dodatkowo to uwidoczniają. Gdybym nie przeczytała na okładce nazwiska rysownika, sama nigdy bym go nie odgadła.
Kosmiczna Odyseja to relikt przeszłości i tak należy do niego podchodzić. Jest ramotką, ale nie męczy podczas lektury, a raczej wywołuje lekki uśmiech na twarzy. Była dla mnie miłą odskocznią od współczesnych komiksów superbohaterskich. Jeżeli lubicie czasami westchnąć, że „kiedyś to było”, to zdecydowanie powinniście sprawdzić tę pozycję!
Kosmiczna Odyseja
Scenarzysta: Jim Starlin
Ilustrator: Mike Mignola
Tłumacz: Tomasz Sidorkiewicz
Typ oprawy: twarda z obwolutą
Liczba stron: 208
Wymiary: 18.0×27.5cm
Recenzowała: M. Chudziak (Blue Bird)