Jak już kiedyś wspominałam: rzadko zdarza mi się, siadając do lektury komiksu, nie mieć bladego pojęcia, o czym jest. W przypadku Dozorcy sprawa jest jeszcze trudniejsza, bo ani tytuł, ani okładka nie zdradzają zbyt wiele. Wciskając album do torebki przed wykonaniem spektakularnego biegu na autobus, nie miałam żadnych oczekiwań, ani przeczuć co do jego zawartości.
Album rozpoczyna się spektakularną sceną pościgu. Młody chłopak ucieka na złamanie karku przed olbrzymim, włochatym potworem. Kiedy już cała moja atencja została skupiona na trzymanym w rękach albumie, akcja cofnęła się w czasie. Czytelnik dopiero teraz miał poznać zdarzenia, jakie doprowadziły do osobliwej gonitwy. Prosty trik na przykucie uwagi, ale bardzo zgrabnie poprowadzony. Scena wyjęta z końca historii nie zawierała spoilerów i nie psuła zabawy, a jedynie podsyciła ciekawość. Punkt dla scenarzysty.
Właściwym wstępem do historii jest grupka młodych chłopaków siedząca na ławce w parku i rozmawiająca o szeroko rozumianym życiu. Wszyscy są wstrząśnięci, gdy jeden z kolegów opowiada o brutalnym morderstwie znanego rapera: jego ciało zostało rozszarpane i rozrzucone po całym mieście. Rzecz wydaje się mocno abstrakcyjna i nieprawdopodobna przynajmniej do czasu, aż chłopcy znajdują rękę nieboszczyka. Wtedy okazuje się, że główny bohater – Dot posiada pewne nadludzkie umiejętności, a cała grupa zaczyna prowadzić własne śledztwo w sprawie morderstw, bo niedługo później dochodzi do następnych. Wszystko to prowadzi do wielkiego włochatego potwora z początku albumu, a także tajnej organizacji od wieków chroniącej świat przed takimi monstrami.
Wartka akcja i nietuzinkowa oprawa graficzna świetnie ze sobą współgrają. Kanciaste rysunki, bardzo zamaszyste kreski i brak klasycznego podziału na kadry niewątpliwie wyróżniają tę pozycję na tle innych komiksów. Do tego zawsze miło mi chwycić za album, który nie jest wydany na kredzie. Mam wtedy poczucie, że papier nie został wybrany przypadkowo, lecz współgra z kolorem w określony, wymyślony przez autorów sposób. No ale…
Bo niestety mam dwa spore „ale” do tej pozycji.
Po pierwsze sygnalizuje dwa wątki, których w ogóle nie rozwija. Zostają ucięte i nigdy nie dowiemy się, skąd Dot ma swoje moce, a także kim byli jego rodzice (co dla chłopaka było dość ważne, no ale cóż…). Kolejna rzecz, jaka przeszkadzała mi w lekturze to ilość języka obcego w komiksie. Album został stworzony przez Polaka i Rosjanina, a więcej w nim pozostawiono języka angielskiego, niż w pozycjach, które tworzone były przez Amerykanów. Wszystko, co nie znajduje się w dymkach, nie zostało edytowane. Mam tu na myśli onomatopeje, szyldy sklepów, graffiti, a nawet trafiła się jedna ramka opisująca upływ czasu. Nie każdy musi władać angielskim i taki zabieg nie pomaga w odbiorze komiksu (zanim zaczniecie krzyczeć, że teraz każdy zna ten języka – sama mam znajomych, którzy uczyli się niemieckiego albo rosyjskiego). Ja nie miałam problemu ze zrozumieniem, ale bardzo wybijało mnie to z lektury.
Dozorca to miły akcyjniak o bardzo nietypowej oprawie graficznej. Skłamałabym, mówiąc, że żałuję czasu przeznaczonego na lekturę. Nie jest to jednak dzieło pozbawione wad. Chciałabym, żeby kilka wątków wyjaśniono i najlepiej gdyby nastąpiło to w języku polskim. Może twórcy zabiorą się kiedyś za kontynuację?
Dozorca. Nie wszystko złoto
Scenariusz: Bartosz Sztybor
Rysunki: Ivan Shavrin
Tłumaczenia: Bartosz Sztybor
Oprawa: twarda
Format: 190x270mm
Ilość stron: 96
Recenzowała: M. Chudziak (Blue Bird)