Pojęcia nie mam na czym polega fenomen Braci Figo Fagot. Prześmiewcze disco polo z wulgaryzmami? Przecież to brzmi okropnie. Poznałam ich 2 lata temu przy okazji Poznańskich Juwenaliów, kumpela stwierdziła, że MUSIMY iść na ich koncert i koniecznie nauczyć się kilku piosenek. Podłączyłyśmy laptopa pod wzmacniacz od gitary i przez 3 godziny słuchałyśmy Braci na okrągło (dziwię się, że sąsiedzi nas nie zabili). Z zaskoczeniem stwierdziłam, że mi się podobają. Na koncercie Juwenaliowym skakałam sobie wesoło z tłumem i wspominam całość bardzo pozytywnie.

W tym roku postanowiłam odświeżyć swoją znajomość z BFF i wybrać się na ich koncert organizowany w Eskulapie. Powiem już na wstępie: 35 zł wyrzucone w błoto (trzeba było za to kupić komiks!).

Na tego typu imprezy wchodzi się zazwyczaj długo. Ścisk w kolejce oraz marznięcie na dworze wydają się być nieodzowną częścią studenckich eventów. Ku mojemu zdziwieniu wszystko szło szybko i sprawnie. Dlaczego? Ochroniarze sprawdzali uczestników bardzo powierzchownie, mnie kazali pokazać tylko torebkę. No tak. Jestem kobietą i mam torebeczkę? Przecież nie wpadłabym na to żeby wnieść coś w kieszeni! Rozbawiona tą sytuacją weszłam do środka i niestety… potem nie było mi już do śmiechu.

Może mam idealistyczną wizję świata, ale na koncert idę po to, aby posłuchać muzyki, a w Eskulapie było to niemożliwe. Zupełnie nie było słychać co zespół śpiewa! Jeżeli ktoś zna na pamięć wszystkie ich piosenki, to będzie je sobie krzyczał – jasne, ja natomiast chciałam je sobie przypomnieć. Nie udało mi się. Na stronie wydarzenia powinno być napisane: „jak chcesz się dobrze bawić, to albo musisz znać wszystkie płyty zespołu, albo upić się tuż przed wejściem”. Na pewno macie znajomych wrzucających na fb nagrania z koncertów kręcone telefonem – słychać tylko basy i techniawę. Ja miałam coś takiego na żywo, co więcej: zapłaciłam za to. Przyznam, że nie wytrzymałam do końca tego, pożal się Boże, koncertu i wyszłam trochę wcześniej (całość trwała tylko godzinę i czterdzieści pięć minut, a i tak nie dałam rady wysiedzieć). Kiedy wyszłam przed budynek stanęłam jak wryta, jakby mnie Zeus piorunem raził – na zewnątrz każde jedno słowo piosenki było słychać dobrze. To jest chyba jakaś magia. Za rok przyjdę postać przed Eskulapem i w życiu nie zapłacę za wejście do środka. Zwycięzcami tego wieczoru zostali ci, którzy słuchali koncertu przez uchylone okna w akademiku.

Żeby było jeszcze zabawniej, przytoczę post organizatorów ze strony wydarzenia:

Chyba mam inną definicję „dźwięku jak żyleta”.

Na koniec chcę zaapelować do braci studenckiej o ludzkie zachowanie w miejscu, gdzie gromadzi się tłum. Jeżeli masz piwo, to NIE wchodzisz między skaczących ludzi. NOPE. NEVER. NIGDY. Ja wiem, że Ci się wydaje że je ogarniasz, bo 5 poprzednich nie wylałeś. Ale NIE. Stań grzecznie gdzieś, gdzie nie skaczą ludzie. Chodzenie bez koszulki, epatowanie nagim spoconym ciałem i witanie się „przytulasem” z nieznajomymi, także do najlepszych pomysłów nie należy.

Koniec marudzenia. Jeżeli powstrzymam w przyszłym roku chociaż jedną osobę przed wywaleniem kasy na koncert BFF organizowany w Eskulapie, to warto było pojęczeć!

tekst: M. Chudziak (Blue Bird)
foto: Kevin Lim CC BY-NC-SA 2.0

Tekst pierwotnie opublikowany na #niespie.com